Wyobraźcie sobie dzień idealny. Taki, podczas którego nic nie musicie. Egzystujecie w przyjemnym półśnie, gdzieś pomiędzy baśnią a rzeczywistością. Ogrzewają Was ciepłe promienie słońca, a perfekcyjnej harmonii dopełniają malutkie podrygi letniego wiatru. Nie ma zmartwień, szumu informacyjnego i całego zastępu codziennych rozpraszaczy uwagi.
Jeśli brak nam fantazji, to w spełnieniu powyższego marzenia może pomóc Radosław Kurzeja i jego nowe wydawnictwo Ogród botaniczny w Palermo. Kurzeja przyznaje, że w tworzeniu tego materiału dał sobie wolną rękę, wyzbył się celu przewodniego, a wśród inspiracji wymienia kino (włoski neoralizm), literaturę (Raymond Roussel) oraz dźwięki takich artystów jak Christian Fennesz czy David Sylvian. Tu widać pierwszą zaletę tej płyty, bo nawet jeśli nie jesteście zaznajomieni z tymi wpływami, a brak spójnej koncepcji stanowi dla Was raczej wadę, niż zaletę, to i tak wsiąkniecie w klimat Ogrodu botanicznego w Palermo. Gwarantuję.
Kurzeja może i nie opowiada spójnej, złożonej z chronologicznie następujących po sobie wątków muzycznej historii, ale to nie znaczy, że nie łączy ich wspólną klamrą. Artysta stawia na wolną, nienarzucającą się narrację, przykuwając jednocześnie naszą uwagę. Nie spieszy się, spokojnie rozwija muzyczne faktury, korzystając przy tym z całej palety ambientowych plam i podkładów. Ta wyciszona atmosfera jest niezwykle uspokajająca, kojąca, ale przy tym interesująca, bo z każdym utworem zdajemy się odwiedzać inne oblicza stoicyzmu.
Dzięki różnorodności i spójnej atmosferze Ogród botaniczny w Palermo przypomina trochę muzyczny Eden w rozumieniu stanu, do którego dążymy, szukając ucieczki od rzeczywistości. Kurzeja zostawia wiele otwartych drzwi, nie wskazując nam jednej, słusznej drogi do i nie myląc odpoczynku z brakiem kreatywności. Jest przy tym bardzo dobrym gospodarzem, bo wraz z ostatnim dźwiękiem płyty pojawia się niedosyt. Na szczęście do Ogrodu botanicznego w Palermo da się łatwo powrócić.