100 albumów, które musisz posłuchać przed śmiercią #14 / The Notorious B.I.G. – Ready to Die (1994)

Czas na pierwsze hip-hopowe wydawnictwo w zestawieniu. Dziś odsłuchuję wydany w 1994 roku Ready to Die autorstwa The Notorious B.I.G. Jest to czternasta odsłona cyklu „100 albumów, które musisz przesłuchać przed śmiercią”.

Czy znałem wcześniej?

Możecie wierzyć lub nie, ale za dzieciaka słuchałem bardzo dużo hip-hopu. Głównie polskiego, ale oczywiście też sporo „oryginalnych”, amerykańskich brzmień. I jakimś cudem całkowicie pominąłem Notorious B.I.G.’a.

Nie wymyślę teraz na poczekaniu powodu, dlaczego tak się stało, bo po prostu go nie znam. Interesował mnie ówczesny mainstream i inne klasyki. O B.I.G.’u dowiedziałem się raczej mimochodem, przy okazji zapoznania się z historią Tupaca. Nie zainteresował mnie wtedy na tyle, by przesłuchać coś więcej.

Nadrobiłem dopiero po latach, ale wtedy też do odsłuchu nie wybrałem debiutu.

Ogólne spostrzeżenia

Ready to Die to płyta, która jest dobra, która mi się podoba, ale co do której mam też sporo „ale”. Prawdopodobnie nie jest to album dla mnie, choć trudno mi go w jakiś sposób nie docenić.

Nawijka Biggiego nie robi na mnie zbyt wielkiego wrażenia, za to podoba mi się jego narracja. Opowiada dobrze, ale tu znowu pojawiają się wątpliwości co do tematyki. Historia jego dzieciństwa (zresztą całe „Ready to Die” to w pewnym sensie koncept nt. życia) i dorastania w miejscu, które powoli zamieniało się w strefę wojny gangów to podróż przez kawał historii USA. Mniej interesujące są za to wtręty o seksualnych podbojach i pozowanie na totalnego, gangsterskiego kozaka. W przypadku tego pierwszego tematu, oprócz obrzydliwego podejścia do kobiet przedstawionego w utworze One More Chance, dochodzą jeszcze totalnie zbędne interludia z odgłosami seksu. Niesmaczne i lekko żenujące.

Wrażenie robią za to podkłady. Dość zróżnicowane, ale naprawdę siarczyste basy powodują automatyczne kiwanie głową i okazjonalne klepanie się po udzie. Jest rytmicznie, ciekawie i w symbiozie z nawijką. Tak, jak być powinno.

Reasumując – to album dobrze wyprodukowany i zawierający na tyle interesujący materiał, że nawet osoby spoza jego targetu będą musiały to przyznać. Za to dla fanów gangsta rapu jest to pewnie mini arcydzieło.

Czy będę wracać?

Jestem wybredny jeśli chodzi o hip-hop i słucham praktycznie tylko stworzonych pod jazzowy beat, boom bapowych lub abstract HH wydawnictw. Tu zdarzają się takie momenty, ale niewiele. Trudno powiedzieć.

Alternatywa

Wiadomo, że Me Against the World Tupaca. Jak przesłuchacie, to będziecie mogli dołączyć do którejś z drużyn: East lub West Coast 😉