W pewnym momencie już nic nie trzeba nikomu udowadniać. Można grać dla siebie, dla przyjemności, z tzw. potrzeby serca. Oczywiście muzyka alternatywna rządzi się swoimi prawami i niby z samej swej definicji obarczona jest mniejszymi oczekiwaniami (bo i mniejsza publika), ale ja się z tym nie zgadzam. Największą presję stwarzają sobie sami twórcy. Wspaniale jest posłuchać płyty kogoś, kogo to już nie dotyczy.
Titanic Sea Moon wraca z drugą płytą, na której w niecałych 80 minutach udaje się zespołowi zamknąć pewien etap swojej działalności. Widziałem grupę już kilka razy podczas koncertów i przed i po wydaniu debiutu i ta cały czas się zmieniała. Utwory stanowią dla muzyków jedynie punkt wyjścia do tego, by dać się ponieść dźwiękom. Tak więc Titanic Sea Moon traktuję dokładnie tak samo. Jak chwilę, zamknięty w ramy płyty moment, który kiedyś, gdzieś tam miał miejsce i do którego za pomocą technologii możemy powracać teraz w nieskończoność. Ta wizja pasuje mi też do muzyki, która opowiada zwartą, a przy tym nieco zamkniętą historię, rozbrzmiewając w jakimś innym niż ten nasz świecie.
Odpowiadają temu zarówno brzmienie jak i forma kompozycji. Nie widzę sensu rozbijania całości na osobne części. Utwory się od siebie różnią, to fakt, ale jednocześnie wydają się zespolone ze sobą tak mocno, że trudno podchodzić do nich w sposób indywidualny. I zaprzeczając od razu samemu sobie, muszę stwierdzić, że działają również jako niezależne byty. Można odpalić którykolwiek z nich i wsiąknąć. Znów przenieść się do świata utkanego z powtórzeń, pięknych hałasów i miłych dla ucha przesterów. Równa, nieco krautowa gra perkusji, do tego złowieszczo brzmiący bas i gitara rysująca przed słuchaczem ciemne obrazy za pomocą rozmaitych efektów. Nic więcej nie potrzeba (choć na płycie pojawiają się i zasługują na wyróżnienie saksofon oraz akordeon) do tego, by stworzyć swoje własne uniwersum.
Naprawdę trudno jest się nie uzależnić od Titanic Sea Moon. Zespół, choć w żadnym momencie nie wdzięczy się do słuchacza, hipnotyzuje na tyle mocno, że nawet najbardziej odporni na jego urok w pewnym momencie wywieszą białą flagę. Wejdą w tę bliżej niesprecyzowaną chwilę, w ten znajdujący się poza czasem i miejscem moment i zostaną w nim na zawsze. Tak jak na zawsze udało się go uchwycić na Titanic Sea Moon. Albumie, który został stworzony bez ciśnienia, dla siebie, bez zewnętrznych motywacji.