100 albumów, których musisz posłuchać przed śmiercią #54 / Michael Jackson – Thriller (1982)

Największa gwiazda popu od czasów Elvisa Presleya. Płyta, która dzięki promującym ją klipom przeszła do historii. Mowa o wydanym w 1982 roku albumie Thriller Michaela Jacksona.

Czy znałem wcześniej?

Teledyski, o których wspominam we wstępie, widziałem niezliczoną ilość razy. Podobała mi się zarówno fonia jak i obraz, ale nigdy nie sięgnąłem po całą płytę. W momencie, gdy namiętnie oglądałem VH1 i wyszukiwałem muzyki dla siebie, Michael Jackson nie znajdował się w orbicie moich zainteresowań.

Po latach złapałem jakieś dwie wcześniejsze płyty z jego dyskografii i nie zrobiły one na mnie większego wrażenia. Do tego towarzyszące Jacksonowi kontrowersje nie zachęcały mnie zbytnio do tego, by bliżej zapoznać się z jego twórczością.

Ogólne spostrzeżenia

Thriller to album, który nieco się zestarzał.

To nadal bardzo dobra płyta, ale o jej sile decydują przede wszystkim znane nam wszystkim single. Funkowy, rozbudowany Thriller, zawierający mnóstwo charakterystycznych smaczków Beat It czy pseudo-balladowy, ultraprzebojowy Billie Jean to zdecydowanie najlepsze momenty tego wydawnictwa. To kompozycje ocierające się o geniusz, a może po prostu będące owocem geniuszu ich twórcy. Niestety pozostałe kompozycje nie są już tak dobre, tak zapamiętywalne, tak oryginalne.

Są po prostu dobre. Są też zdecydowanie mocniej osadzone w gatunku: w końcu R&B, soul i muzyka taneczna to coś, co królowało na listach przebojów (i w głośnikach) w ówczesnych czasach. Tą samą drogą idzie na Thriller Michael Jackson. Artysta miał na siebie pomysł, miał też umiejętności do tego, by go zrealizować, ale wymienione stylistyki nadal były dość… ograniczające.

W każdym razie całego albumu słucha się bardzo dobrze, choć z dwoma wyjątkami – płaczliwe Human Nature oraz This Girl Is Mine to zdecydowanie jego najsłabsze elementy. Utrzymane w wolnym tempie „pościelówy”  mocno się dłużą i rozbijają nieco rozrywkowy charakter całości.

Thriller w 2022 roku brzmi nieco przestarzale – szczególnie mówię tu o syntezatorowej stronie brzmienia płyty. Ja akurat je lubię, a samo wydawnictwo zyskuje dzięki temu kilka punktów w kontekście bycia tworem swoich czasów, ale traci je z kolei w kategorii uniwersalności.

W każdym razie to bardzo dobry krążek, ale nie aż tak dobry, jak zwykło się o nim mówić.

Czy będę wracać?

Może się tak zdarzyć!

Alternatywa

Może wydany pięć lat później Faith George’a Michaela? A może któraś z płyt tego samego okresu opisywanego już na łamach tego cyklu Prince’a?

A może nie warto kombinować i sprawdzić samemu, jak smakuje Thriller?