Kælan Mikla / KANGA / Balzam / Klub Ucho (Podwórko.art) 10.05.2022

edf

Tak właściwie to dlaczego wszyscy ludzie na świecie nie mogliby być gotami?

Nie wiem, ale taka myśl przyszła mi do głowy w trakcie wczorajszego wydarzenia, jakim bez wątpienia były koncerty Balzamu, Kangi i Kælan Mikla. Przecież bycie gotem jest super!

I niejedno ma oblicze. Balzam pokazał jedną z jego interpretacji: tę psychodeliczną, pełną ekspresji i gitarowych zgrzytów. Do tego chętną do improwizacji i wycieczek poza utarte szlaki, a przy tym przepełnioną żarem i kurczę, muszę rzucić tym banałem, ale też młodzieńczą werwą. Zespół gra tak, jak gdyby jutra miała nie być: całkiem na serio, nie traktując występu na scenie jako hobby czy (tym gorzej) pracy. Granie to życie, a Balzam, pomimo funkcjonowania w świecie mrocznych dźwięków, żyje na całego. I to podejście udziela się ludziom stojącym pod sceną. Na tym etapie to już w pełni ukształtowana i posiadająca swój styl grupa. Pozostaje więc jeszcze tylko jedna kwestia: kiedy płyta?!

Inną odsłonę gotyckiego stylu zaprezentowała KANGA. Artystka ze słonecznego Los Angeles postawiła głównie na… taniec. Kojarzycie może taką generyczną, filmową scenę spotkania przedstawicieli dwóch przeciwnych gangów w jakiejś spelunie, która okazuje się (a jakżeby inaczej) centrum mrocznej, zakazanej rozrywki? Było w każdym sensacyjnym sci-fi z lat 90-tych. Gdzieś w tle tańczą panie, na prowizorycznej scenie występuje jakiś industrialny skład, a wystrój miejsca wygląda jak fantazja na temat piekła pochodząca wprost z jakiegoś młodego, zainteresowanego tym, co mroczne, umysłu. I właśnie wersję demo takiej wizji mogliśmy wczoraj podziwiać w Klubie Ucho (Podwórko.art). Energetyczna, taneczna muzyka i sceniczne popisy przypominające gotycką wariację na temat ćwiczeń Chodakowskiej. Fajne, sympatyczne, ale po chwili nieco nużące i dość jednowymiarowe.

Pełnię gotyckiego stylu zaprezentowały za to Islandki z Kælan Mikla. Wokal + syntezator + bas: do wielobarwnego (choć dominowały kolory ciemne oczywiście) muzycznego spektaklu czasem nie potrzeba więcej. Szczególnie gdy ma się tak dobre kompozycje i jest się tak zgranym jak te trzy młode artystki. Tego wieczoru na scenie wybrzmiały zarówno rzeczy nieco starsze, bardziej elektroniczne, jak i te z najnowszej, naprawdę świetnej i zróżnicowanej gatunkowo płyty Undir köldum norðurljósum. Rzadko kiedy jestem aż tak oczarowany grą na żywo, ale tym razem tak właśnie było. Już od pierwszych dźwięków z radością powitałem ten zimny, przepełniony islandzkim folklorem i magią świat. Dziewczyny wyglądały jak przeniesione wprost z sabatu czarownic i jestem prawie bardziej niż pewien, że rzuciły na publikę kilka uroków. Nikt jednak nie oponował, bo ich umiejętności w zakresie tworzenia odpowiedniego nastroju za pomocą ww. instrumentów i robiącego ogromne wrażenie swoją skalą wokalu były wyjątkowo wysokie. Cały ten spektakl trwał długo, ale nie nudził ani przez chwilę.

Cóż. Nie pozostaje nic innego, jak wreszcie kupić sobie ten eyeliner i obudzić w sobie uśpionego gota.