Album mieniący się wszystkim muzycznymi kolorami tak, jak jego autor. Mowa o wydanej w 1973 roku płycie Goodbye Yellow Brick Road Eltona Johna.
Czy znałem wcześniej?
Elton John to bohater mojego dzieciństwa. Nie chodzi o to, że słuchałem go dużo i że znałem całą jego dyskografię. Wystarczyła mi jedna piosenka, a konkretnie to ta, która znalazła się na ścieżce dźwiękowej do najważniejszego filmu z tego okresu mojego życia – Króla Lwa.
Film wywarł na mnie niesamowite wrażenie, a pierwszy jego seans skończył się tym, że tata (z którym poszedłem na niego do kina) musiał uspokajać mnie przez resztę seansu po „tej” (wszyscy wiecie, jakiej) scenie. A piosenka Can You Feel The Love Tonight i jej autor już na zawsze miała kojarzyć mi się z tym obrazem.
I tutaj musimy mocno przewinąć do przodu, bo późniejsze moje zetknięcie się z twórczością Eltona to jakieś wyrywkowe odsłuchy wybranych płyt w ostatnich kilku latach. Bez okazji na zapoznanie się z opisywanym tu dziś wydawnictwem.
Ogólne spostrzeżenia
Mając z tyłu głowy to, że zawsze uważałem Eltona Johna za dość ekstrawaganckiego, starszego pana, który gra na fortepianie miłe dla ucha przeboje, możecie sobie wyobrazić, jak bardzo byłem zdziwiony przy odsłuchu Goodbye Yellow Brick Road. Chociaż nie, zdziwiony byłem już wcześniej, gdy sięgałem którąś z jego pierwszych płyt. Tu utwierdziłem się tylko w przekonaniu, że należę do pokolenia, które poznało nie tego Eltona Johna, którego powinno.
Album jest totalnym miszmaszem rock ‘n’ rolla, glam rocka i popu. To wszystko w progresywnej, dość eksperymentalnej, ale też przebojowej formie. Ktoś może powiedzieć, że jest tu za dużo… wszystkiego. I w sumie będzie mieć rację. Płytę cechuje przepych produkcyjny; dźwięków jest dużo, a sam materiał trwa w sumie ponad 76 minut. Długo, ale przy tym ciekawie i bez wypełniaczy. Elton jest tu w swoim żywiole i ma mnóstwo pomysłów, a my jako słuchacze staramy się za nimi nadążyć.
Przyznaję, że ja sam kilka razy zgubiłem rytm, ale z chęcią wrócę do tego eskapistycznego, kolorowego świata. Pokręcony, ambitny pop to coś, co zdecydowanie na mnie działa, a sam Elton John okazał się bardzo ciekawym, przy tym zróżnicowanym i faktycznie mającym na siebie pomysł artystą. Zdecydowanie nie starszym panem za fortepianem, grającym smutne piosenki dla poważnych ludzi.
Czy będę wracać?
A jak!
Alternatywa
W stylistyce glamowej proponowałbym Roxy Music i For Your Pleasure. Tu też jest brokat, jest też ambitnie i artystycznie. Jak na ówczesne granie, jest też popowo.
Z kolei w kategorii panów uderzających w klawisze przewrotnie polecę album The Good Son Nick Cave & The Bad Seeds. Zupełnie inny to klimat niż w przypadku opisywanego dziś wydawnictwa, ale to też ważny klasyk „fortepianowego” grania.