Pierwsza w tym roku odsłona cyklu krótkich recenzji przynosi sporo ciekawych wydawnictw. Nie szukajcie jednak wspólnego klucza, bo tego (tym razem) nie ma. Chyba że wysoka jakość wszystkich opisanych tu płyt, ale to przecież oczywiste, że nie zawracałbym Waszej głowy rzeczami, które nie są warte poznania.
Tym razem w rolach głównych: Woda, Yard Act, Formy Planet, Cate Le Bon, Shoegaze & Dub, Drug Church, Rozwód, VR Sex, Imitation Zone oraz Binker and Moses.
Woda – Ziemia (2022) [experimental jazz]
Kiedyś lubiłem piłkę nożną i spędziłem niezliczoną ilość godzin przed komputerem, grając w kolejne odsłony Football Managera. Potem zniesmaczyło mnie to, że sportem tym rządzi kasa i mało już w nim prawdziwej rywalizacji, za to mnóstwo biznesu i prywatnych zależności pomiędzy osobami, które na tym zarabiają. Jak widzicie, uciekłem w niszę nisz, bo teraz siedzę i opisuję muzyczny projekt, którego płyta została nagrana (choć sam materiał obrobiony i przycięty już potem w studiu) w sposób improwizowany, „na żywca”, dla własnej radochy. Niespodziewanie jednak tłem do tego wydarzenia był mecz Mistrzostw Świata pomiędzy Chorwacją a Argentyną, transmitowany w gdańskim klubie Ziemia. Jego wynik nie jest najważniejszy, bo istotne jest to, że dzięki niemu otrzymaliśmy ponad 40 minut eksperymentalnej, igrającej z naszymi oczekiwaniami muzyki, za którą odpowiadają znani z projektu Wolność Adam Witkowski (również Nagrobki) oraz Krzysztof Topolski (m.in. Arszyn). W tym spotkaniu mamy remis, bo przestery, przeszkadzajki, hałasy i pogłosy wybrzmiewają tu na równi z jazzowym, swobodnym i pełnym oddechu brzmieniem. Takim pojedynkom kibicuję, takich pojedynków lubię słuchać.
Yard Act – The Overload (2022) [spoken post-punk]
Mam wrażenie, że pisząc „kolejny post-punkowy / brexitcore’owy project” z Wysp Brytyjskich robię więcej złego, niż dobrego. W mojej głowie to duży plus, ale dobrze rozumiem tych, którym może się ten nurt nieco nudzić albo mogą nawet uważać, że zespoły skupione wokół niego zaczęły zjadać własny ogon. Ja się z tym totalnie nie zgadzam i cieszę się, że w tym roku dostaliśmy The Overload – debiut młodego, ale mającego już własny styl zespołu Yard Act. Brzmienie to niejednoznacznie, bo wokalnie (akcent, charakter „mówiony” i same teksty) to Wielka Brytania na całego, więc może się to kojarzyć nieco z Dry Cleaning lub The Cool Greenhouse. Muzycznie jest jednak nieco „taneczniej” niż u wcześniej wspomnianych, do tego bardziej różnorodnie i mniej lokalnie: do głowy przychodzą mi amerykańskie Bodega i Geese. Płyta ma dobre tempo, materiał jest przemyślany i choć oprócz singli brakuje większych hitów, to jest to stylowe granie – wydaje mi się, że nie tylko dla fanów tego, nieco hermetycznego stylu.
Formy Planet – Kosmos jest wszędzie (2022) [new new wave]
Skład taki (m.in. Rafał Jurewicz i Piotr Pawłowski, ale też Krzysztof Stachura oraz Mariusz i Wojciech Noskowiak), że można skojarzyć ten materiał z The Shipyard. Jeśli sięgniecie po Kosmos jest wszędzie z takim nastawieniem, to pewnie się rozczarujecie. To żadna kopia, choć pewne (dalekie) spowinowacenie z bardziej hałaśliwym kuzynem da się tu wyczuć. Głównie w sferze brzmienia, które od biedy dałoby się pewnie zakwalifikować do post-punku. Nie to jednak jest tu najważniejsze, a i akcenty zostały rozłożone zupełnie inaczej. Duży nacisk położono na teksty, które wraz z wokalem grają tu rolę pierwszoplanową. Muzyka, choć ważna, jedynie (lub aż!) obrazuje przekaz słowny. Do tego zamiast krótkich, zwartych i piosenkowych form mamy do czynienia z bardziej rozwlekłą, może nawet nieco improwizacyjną lub, o zgrozo, progresywną formą. Dzięki temu z każdym kolejnym odsłuchem możemy odkryć jakieś nowe dźwięki lub inspiracje, a te są dość rozległe: tu i ówdzie można spotkać się z indie rockową motoryką, jazzowym klawiszem, industrialnym podkładem czy dream popowym rozmyciem. Nie ma się jak znudzić, za to jest się w co wsłuchiwać.
Cate Le Bon – Pompeii (2022) [classic new wave]
Nowa fala na wakacjach. Wypoczynek konkretny, bo w tropikach, w opcji total exclusive. W czyściutkim basenie dudni bas, słońce praży ładnymi melodiami, a kocyk, pod którym leżymy, to prawdziwe dzieło sztuki. Dokładnie tak brzmi Pompeii, czyli najnowszy album Cate Le Bon. Wyjazd tego typu wydaje się nie dla każdego i nie na każdą kieszeń, ale o dziwo jest wręcz przeciwnie. Ambitny pop w wykonaniu artystki to tak naprawdę zmyła dla mocno nastrojowego, inspirowanego tzw. „starym 4AD” brzmienia. Nie jest to jednak żadna zabawa w odtwórstwo, a próba dodania własnego głosu do popularnego niegdyś trendu. Moim zdaniem bardzo udana, bo Pompeii chce się słuchać. To materiał, który uspokaja, wprowadza w lekki trans i przenosi z dala od codziennych trosk. Trochę jak urlop w którymś ze znanych kurortów. Tzn. tak mi się wydaje, bo nigdy na takim nie byłem.
Shoegaze & Dub – Second Coming (2022) [shoegaze & dub]
Nazwa projektu od razu nakierunkowuje na konkretne oczekiwania wobec materiału. Połączenie wydaje się bowiem nie tyle nietypowe, co wręcz niemożliwe. I może to kwestia sugestii, ale uwaga – Shoegaze & Dub jednak istnieje. Producencko Second Coming to wysoka półka, a dub w ich wykonaniu ma mocno marzycielski posmak. Senny wręcz, a że sny miewają różne odcienie, to znajdą się i marzenia o dalekich, słonecznych wyspach (Hawajskie reggae i Hawajski dub) i koszmary, z których trudno nam się wybudzić (Diabelskie reggae i Diabelski dub). Nie mogę się tylko zdecydować, czy wokale w pierwszej części płyty dodają poszczególnym utworom dodatkowych kilka punktów do klimatu, czy jest wręcz odwrotnie i wolę wersje instrumentalne. Cóż, to chyba zależy od dnia, choć w tym przypadku bliżej byłoby powiedzieć – nocy.
Drug Church – Hygiene (2022) [pop hardcore punk]
– Halo, halo, czyżbyście znów nagrali tę samą płytę?
– Tak, a z czym mają Państwo problem?
– Ano z niczym, jest wspaniale.
Tak nie do końca, tzn. o ile faktycznie jest świetnie, to nie jest tak, że Drug Church nie próbują na Hygiene czegoś innego. To oczywiście dalej ultra melodyjny post-hardcore, z tym że tym razem więcej tu pop punka i hipsterskiego indie rocka. Zespół Patricka Kindlona złagodniał, ale też położył większy nacisk na melodie. Tych jest naprawdę masa i co prawda braknie nieco tradycyjnie pojmowanych hitów, za to nadzwyczaj dużo jest tu energii. Hygiene to pigułka mocy. Polecam brać zawsze wtedy, gdy macie niedobór tego pierwiastka w swojej diecie.
Rozwód – Gold (2022) [glitch dub]
Debiut projektu Rozwód był jedną z moich ulubionych płyt 2020 roku. Słuchałem jej często, starałem się promować na każdym kroku i tylko zobaczyć na żywo mi się nie udało. Dobrze jednak, że nie przyzwyczajałem się do tamtego brzmienia, bo na Gold nie ma już po nim śladu. Pozostał właściwie jeden, nadzwyczaj ważny element, a tym jest tu dub. Pojmowany oczywiście nietypowo, bo jako dalekie, choć istotne tło i podstawa rytmiczna dla tego, co wokół. A wokół dużo wszystkiego, bo zespół eksperymentuje. Na warsztat rozkłada ambientowe szumy, elektroniczne glitche i dźwięki nieprzyjemne, hałaśliwe. Gra oszczędnie, zmuszając słuchacza do tego, by ten gdzieś głębiej poszukał znanych mu struktur. Nie wiem, czy jest szansa je odnaleźć, ale już sama akcja poszukiwawcza jest w tym przypadku niezwykle satysfakcjonująca. Albumu nie da się zdefiniować gatunkowo, trudno też opisać jego zawartość. Rozwód pozostaje na Gold grupą, która gra w swoim własnym świecie, a ja bardzo cieszę się, że mogę być w nim gościem.
VR Sex – Rough Dimension (2022) [psychedelic deathrock]
Już sam nie wiem, który z projektów Deba DeMure’a lubię bardziej. Darkwave’owy, odwołujący się do mojego wewnętrznego gota, marzycielski Drab Majesty czy może psychodeliczny, a przy tym niestroniący od gitarowej agresji VR Sex? Parafrazując klasyka: „po co mam wybierać, najlepiej słuchać obu”. Tak, nie będę przesadnie kombinować w tej kwestii, ale jeśli Wy nie znacie tego mniej znanego z zespołów Deba, to czym prędzej musicie go nadrobić. Na początek możecie posłuchać choćby i Rough Dimension, czyli najnowszego albumu deathrockowego składu z obrzydliwego i pełnego zła Los Angeles. Czemu akurat takiego? DeMure nie patyczkuje się w tekstach co do tego, co dzieje się po zmroku w zaułkach Miasta Aniołów. Kreśli wizję miasta przegranych szans i straconych marzeń. Wtóruje temu wisielcze brzmienie, które dzięki naturalnym zdolnościom jego twórcy w dużym stopniu redefiniuje gatunek.
Imitation Zone – Late (2022) [slacker grunge]
Bardzo lubię grunge i chętnie poszukuję współczesnych, grunge’opodobnych projektów. Imitation Zone z pewnością mógłbym do takowych zaliczyć, bo Late przepełniony jest brzmieniami składającymi hołd scenie Seattle. Nie jest to jednak bezmyślna kopia tamtych czasów i tamtej muzyki. Jednym z powodów jest pewnie to, że Imitation Zone to projekt jednoosobowy. Przez to podejście do grunge’u jest tu dość mocno współczesne: w sensie wyczuwalnego ducha muzyki tworzonej samodzielnie w sypialni. Tak tak, produkcja spod znaku lo-fi, ale i piosenki dość oszczędne, skupione głównie na głosie wokalisty i brzmieniu gitar. Wokal tu to z kolei połączenie barwy Cobaina i Staleya. A same kompozycje…. Cóż, kawał dobrej roboty. Nie nudzą, bawią inspiracjami, ale też czuć w tym, że za wszystkim stoi jedna osobowość. Dzięki temu materiał jest spójny, a uwspółcześniona wersja grunge’u faktycznie dodaje coś nowego do gatunku.
Binker and Moses – Feeding The Machine (2022) [spiritual bop jazz]
Czasami naprawdę niewiele potrzeba do tego, by stworzyć coś interesującego. Po kilku latach do formuły grania w duecie powrócili Binker and Moses. Saksofon i perkusja wystarczają obu muzykom do tego, by zaprosić nas, słuchaczy, do swojego uduchowionego, ale też bardzo przystępnego, jazzowego świata. Choć wróć, na Feeding The Machine dochodzą też subtelne, choć wyczuwalne podkłady elektroniczne autorstwa Maxa Lutherta. Na pierwszym planie nadal mamy jednak improwizacyjne, niespieszne popisy obu ww. instrumentów. Te brzmią tu jak z innej planety, skupiając na sobie uwagę i budując to specyficzne uniwersum każdym z wygrywanych przez siebie dźwięków. To pokazuje kunszt artystów, którzy mając ogromne umiejętności i grając muzykę z definicji niełatwą, potrafią w tak przekonujący sposób trafiać „w punkt”. Nie eksperymentują dla samego eksperymentu, a dlatego, że mają na takie granie pomysł. Tak wyglądać powinna i wygląda awangarda dostępna dla każdego. Cieszę się, że nawet hermetyczność może być mainstreamowa.