Jakoś zimno się zrobiło. Włącz może grzejnik, bo się pochorujemy. Nie, koc nie bardzo mi pomógł. Jak to jest włączony? I to jeszcze na maksa, mówisz. Przecież jest tak chłodno, czuję to aż w środku. Tak jakby przemarzło mi ciało, aż do kości. Dygoczę. Mówisz, że to przez to, co leci z głośników, że niby muzyka może być tak mroźna? A wyłącz, zobaczymy. Albo nie, nie wyłączaj. Z dwojga złego wolę przemarznąć. Dam radę.
Nowy album islandzkiego tria Kælan Mikla jest wyjątkowy pod kilkoma względami. Grupa podsumowuje nią swoją, niedługą przecież, drogę twórczą, umieszczając wszystkie pojawiające się dotychczas elementy własnego stylu na jednej, w dodatku bardzo zwartej pod względem klimatu płycie. Mamy więc do czynienia z muzyką gotycką właściwie w każdej jej formie: od post-punkowego, klasycznie brzmiącego i prowadzącego nas za rękę basu (The Cure), przez nieco eteryczne, zbudowane na harmoniach, w dodatku dla większości odbiorców niezrozumiałe z powodu języka islandzkiego wokale (Cocteau Twins) przez nieco nowocześniejsze, elektroniczne, rozmyte i marzycielskie granie w stylu Drab Majesty. I ten chłód. Jak za najlepszych, coldwave’owych czasów.
To nie wszystko. Prawdziwą wartością tego materiału jest jego nieokrzesanie. To rzecz z gruntu pierwotna, taka jak dzikie tańce odprawiane w środku ciemnego, strasznego lasu. Z ogniskiem, rytuałami znanymi tylko wtajemniczonym gdzie, choć na chwilę, możemy scalić się z naturą. To jej duch wypływa z każdego dźwięku, wokalnego zaśpiewu i złowieszczego sampla. Dzikość została tu zamknięta (nie mylić z oswojeniem) i przeniesiona w nowe czasy, w których chcielibyśmy udawać, że jesteśmy tak bardzo ucywilizowani i że nas to nie dotyczy. Dotyczy i będzie dotyczyć coraz mocniej.
Wisienką na torcie są kompozycje. Stwierdzić, że są zróżnicowane, przemyślane oraz świetnie wyprodukowane, to banał. Oczywistość. Jednak nie to czyni je wyjątkowymi, przynajmniej nie w połączeniu z zimnem i dzikością materiału. Kælan Mikla udała się rzecz niebywała, bo do wszystkich tych elementów udało się grupie dodać przystępność. Utwory są bardzo melodyjne, wręcz popowe i przez to z jeszcze większą mocą oddziałują na odbiorcę. Uzależniają, przed czym wcale nie chcemy się bronić. Romantyzują mrok, a my poddajemy się temu w pełni. Jesteśmy bezradni i dobrze nam z tym.
Tak, cały drżę, ale puść jeszcze raz. Chcę jeszcze. Nic mi się nie stanie, chyba się już przyzwyczaiłem. Jest dobrze. Zresztą wiesz, może i marznę, ale na sercu jakoś tak cieplej. Nie czuję ciała, ale czuję, że żyję. Niech to potrwa, chociaż jeszcze przez chwilę.