Dry Cleaning – New Long Leg (2021)

Zdarza mi się zakochać od pierwszego wejrzenia. Nie są to zazwyczaj łatwe relacje, bo gdy już poczuję motyle w brzuchu do konkretnych dźwięków, to już, teraz, zaraz, chciałbym podzielić się tymi uczuciami z innymi. Opisać konkretne emocje wraz z  osobistą relację z muzyką i to w taki sposób, by zachęcić innych do podobnych uniesień. Zazwyczaj jednak się nie udaje. Brakuje dystansu, klawiatura milczy jak zaklęta, a w głowie króluje pustka. I tak mijają miesiące. Nie przemija jednak uczucie do płyty, o której jak o żadnej innej chciałem pisać dużo i mocno, a zrobiłem w tym kierunku jedno wielkie nic.

Tak właśnie było z New Long Leg. Ba, nawet teraz wywieszam białą flagę, wiedząc, że nie oddam swoim tekstem sprawiedliwości płycie brytyjskiego Dry Cleaning. Przekaz tej recenzji nie dorówna temu, co do powiedzenia ma w swych abstrakcyjnych, ale przy tym poetyckich tekstach Florence Shaw. Nie potrafię operować słowami w tak rytmiczny, wyraźny i wwiercający dziurę w trzewiach sposób, jak robi to sekcja, za którą odpowiadają Lewis Maynard (gitara basowa) oraz Nick Buxton (perkusja). Wreszcie, nie potrafię tak melodyjnie opowiadać o tym, co siedzi w mojej głowie. A tę umiejętność posiadł i rozwinął, operujący oddziałującymi z wielką siłą na wyobraźnię odbiorcy riffami, gitarzysta Tom Dowse.

Mimo to próbuję. Próbuję, bo chcę już zrzucić ze swojej głowy ciężar tego, że nie podzieliłem się wiedzą o zespole z innymi. Część z nich prawdopodobnie już o nim zresztą wie, bo o debiucie Dry Cleaning było dość głośno, ale nadal nie tak głośno, jak być powinno. To zespół wyjątkowy, bo idący już od tej pierwszej dużej płyty własną drogą. A ścieżka to charakterystyczna, bo przy pobieżnym odsłuchu wydaje się, że „muzyka swoje, wokal swoje”. Nic bardziej mylnego.

Przyznaję, że może być ciężko przekonać się do specyficznych tekstów, ale przede wszystkim do maniery wokalnej Shaw. Wokalistka nie śpiewa tu ani przez sekundę, a recytuje kolejne wersy swojej „poezji dnia codziennego”. I staje się jądrem całego brzmienia grupy. Trochę jak na zeszłorocznym, równie udanym i oryginalnym albumie The Cool Greenhouse. W tym jednak przypadku muzycy towarzyszący Shaw nie wypełniają przestrzeni pomiędzy kolejnymi sylabami taneczną odmianą post-punka. Nie, w tym przypadku muzyka zespala się z każdym słowem, stanowi jego dopełnienie i uwydatnia przekaz.

Uff. Udało się. Wyrzuciłem z siebie potok zachwytu i intensywnych uczuć, które siedziały we mnie od pierwszego odsłuchu New Long Leg. Jeden wyrzut sumienia odnośnie albumu, o którym bardzo chciałem, ale nie potrafiłem napisać, mniej. Mogę zacząć myśleć o pozostałych, choć żaden z nich w kontekście tegorocznych premier nie ważył tyle, co debiut Dry Cleaning.