Po dłuższej przerwie wracam do cyklu krótkich recenzji. Tym razem tegoroczne nowości – 5 płyt polskich, 5 zagranicznych. Zapraszam też na swojego Spotify, gdzie co tydzień zamieszczać będę playlisty pod nazwą Hałasy i melodie Weekly, zawierające muzykę, która towarzyszyła mi w ostatnich 7 dniach. Naturalnie w kolejnej odsłonie znajdą się też niżej opisane zespoły.
B3-33 – Video Sessions (2020) [guitar ambient]
Jeśli macie dość informacyjnego szumu, kolejnych doniesień o wirusie i zrzędzenia polityków, to weźcie pod pachę gitarę, zapakujcie w sporej wielkości walizę efekty i jedźcie na Kaszuby. Nie wiem, czy dokładnie takie motywacje przyświecały Bartoszowi Boro Borowskiemu (Lonker See, 1926, Borowski/Miegoń, Formoza), ale druga część powyższego opisu już się zgadza. Skutek jego wyjazdu w głuszę, czyli Video Sessions to zapis pojedynczych sesji (również w formie video, a jakże) na gitarę i efekty, gdzieniegdzie wspieranych głosem, które pozwalają zdystansowanie się od problemów, wzięcie głębokiego oddechu i relaks totalny. Borowski nie dość, że świetnie operuje tym niewielkim zestawem muzycznych środków, to udało mu się coś jeszcze: technologiczne sztuczki, których używa, w jakiś magiczny sposób zamiast oddalać, to przybliżają nas podczas odsłuchu do natury. Da się tu też wyczuć echa tego, co twórca robił wcześniej: ambientowy post-rock JK, Next w którym słychać śpiew ptaków oraz morze dźwięków w Jona Nido Ambient Crap brzmią trochę jak zapomniane utwory z sesji do którejś z płyt projektu Borowski/Miegoń; eksperymenty z odbijającym się od ścian dźwiękiem słychać najbardziej w Lee is Free (Lee Ranaldo Tribute; Pixel mógłby być tematem pod nowy utwór Lonker See, a riffowy Tokyo Eye to coverowy hołd dla największej inspiracji muzyka – zespołu Sonic Youth.
Heads. – Push (2020) [alternative post-punk / noise rock]
Heads. na swoim trzecim wydawnictwie prezentuje materiał najbardziej spójny i przemyślany z dotychczasowych. Zaczynali od brzmień niemal sludge’owych (debiutancka EPka Heads. z 2015 roku), by na pełnoprawnym debiucie (Collider / 2018) wpuścić nieco więcej powietrza i pobawić się melodiami. Push wydaje się być połączeniem obu tych dróg, w którym ciężar, apokaliptyczny nastrój tekstów i dźwiękowe eksperymenty zostały w bardzo zgrabny sposób przemodelowane na pełnoprawne piosenki. Czuć tu ducha lat 90-tych i ówczesnego podejścia do gatunku, ale widać też inspiracje zespołami ze współczesnej sceny post-punkowej, o których wspomina zresztą sam zespół (głównie Protomartyr). Push to płyta krótka, trwa raptem 35 minut, ale zróżnicowana, czego wyrazem jest fakt, że znajdziemy tu i agresywne uderzenia (buzujące basem i rzężącymi gitarami Push You Out to The Sea), singlowe strzały w dziesiątkę (piosenkowe, rozpaczliwe Weather Beaten) i niemal post-rockowe konstrukcje (przepełniony beznadzieją Paradise), a nawet złowieszcze, noise’owe miniatury (rozpoczynające płytę Empty Towns i kończące ją As Your Street Gets Deserted).
Fuego Del Mar – Fuego Del Mar (2020) [hypnagogic ambient]
W katalogu Nagrań Somnabulicznych nie brak projektów eksperymentalnych, które starają się łączyć ze sobą rzeczy pozornie do siebie nieprzystające. Nie inaczej jest z Fuego Del Mar, czyli duetem, który tworzą Michał Goran Miegoń (przede wszystkim Kiev Office) oraz Zuzanna Dolega, która na co dzień zajmuje się pirografią (technika zdobienia drewna, polegająca na wypalaniu wzorów na tym tworzywie). Naturalnie więc Dolega symbolizuje tu ogień (field recording pod postacią nagrań płonących przedmiotów), a Miegoń wodę (rozwodnione dźwięki wydobywane za pomocą klawiszy, samplera i gitary basowej). Jak dobrze wiemy, teoria i praktyka nie zawsze idą w parze, więc pomimo dość ciekawego założenia mogła wyjść z tego muzyczna wydmuszka. Tak na szczęście nie jest: Fuego Del Mar balansuje na granicy szorstkiej produkcji, a uduchowionych dźwięków, zahaczając o eksperymentalny ambient (Fuego De Oídos), ale nie stroniąc też od wyciszających, mających kojący efekt muzycznych miniaturek (Fuego del Alma), kończąc w niemal klubowo-egzotycznych rejonach (Fuego Del Mar Part 1).
Lunch Money Life – Immersion Chamber (2020) [electronic instrumental new wave jazz]
Jeśli kiedyś jakiś gatunek zwiódł mnie swoim nazewnictwem całkowicie, to był nim smooth jazz. Przed jego poznaniem spodziewałem się dźwięków wyciszających, bawiących się fakturą i brzmieniem, a w zamian dostałem muzykę do windy lub w najlepszym wypadku – zestaw usypiających ballad. Gdyby wymyślić znaczenie tego terminu na nowo, to wpisywałby się w nie na pewno kolektyw Lunch Money Life ze swoją najnowszą płytą Immersion Chamber. Słychać na niej echa elektroniki lat 90-tych, ale zatopionej w żywym instrumentarium: mamy tu przecież saksofon, perkusję i gitarę. Sam zespół jest częścią sceny londyńskiej i w tych dźwiękach faktycznie słychać miasto; to jak oddycha, jak zmienia tempo, jak nocą zamienia gwar na ciszę i uwypukla swój charakter. Immersion Chamber celebruje każdy z tych miejskich odgłosów i przetwarza go na swój styl, w którym jest i miejsce na taniec (klubowo-lynchowski Superego) i na modlitwę (uduchowiony Pharisees).
Formoza – Albuquerque Blues (2020) [jam / psychedelic rock]
Paweł Rucki, Max Białystok (Królestwo) oraz Bartosz Boro Borowski (głównie Lonker See) nie wiedzą, co to odpoczynek, chyba że ich odpoczynkiem jest muzyka, to wtedy mają go aż nadto. „Albuquerque Blues” to wydana wspólnymi siłami, pod szyldem Formoza, muzyczna surowizna ubrana w szaty dwóch, kilkunastominutowych utworów, które brzmią dokładnie tak, jak można się tego spodziewać po wspomnianym trio. Powolne, gitarowe impresje budują pustynny klimat (z inspiracjami Breaking Bad i Better Caul Saul nikt się tu przecież nie kryje) nieznośnie prażącego słońca przerywany nagłymi napadami przenikającego, nadchodzącego wraz z nocą zimna (Ostatnie Słowa Hectora Salamanki). Potem nadchodzi ranek, a wraz z nim zagubienie i przestrach wywołany wielkością pustkowia, z którego chcemy się wydostać (It’s All Good Man). Bardzo sugestywna, działająca na wyobraźnię to płyta.
The Cool Greenhouse – The Cool Greenhouse (2020) [spoken word art post-punk]
U źródeł post-punku leżały eksperymenty z dźwiękiem przy jednoczesnym minimalizmie wykonawczym wynikającym z niedostatecznych (lub po prostu inaczej definiowalnych) umiejętności wykonawczych ludzi wykonujących ten gatunek. Stylistyka ta oczywiście ewoluowała, gdzieś po drodze tracąc trochę na swojej wyjątkowości i przebijając się do mainstreamu oraz uwypuklając swe taneczne cechy, za które pokochały ją tłumy. The Cool Greenhouse wraca do początków post-punku, gdzie eksperyment i przekaz były najważniejsze. Na swoim debiucie zespół stawia na niezwykle ciekawe opowiastki, które swoim charakterystycznym głosem wypowiada Tom Greenhouse, akcentując pojedyncze sylaby i wyrazy, dokładając do tego naprawdę spore umiejętności w dziedzinie operowania słowem. Wysoki poziom gawędziarstwa stoi tu na równi z muzyką, która czerpiąc nieco z krautowej motoryki, skupiając się na powtarzalnych frazach, jest zaaranżowana w tak ciekawy sposób, że oceniając całokształt, trudno nie uznać tego wydawnictwa za dzieło wyjątkowe.
Dola – Dola (2020) [ritual post-black metal]
Pisanina z perspektywy osoby, która na co dzień nie siedzi w gatunku, bywa niebezpieczna. Z jednej strony brak odpowiedniego zaplecza wiedzy i osłuchania oraz zestawu do porównań, a z drugiej – jeśli zazwyczaj dany gatunek nie ma ci nic do zaproponowania, a nagle odkrywasz coś, co jest jego odpryskiem, a co przyciąga do siebie na długo, to chyba coś w tym musi być, prawda? Osądźcie sami, ale najlepiej przy odsłuchu debiutu toruńskiej grupy Dola. Zarezerwujcie sobie jednak od razu 50 minut, bo to debiut z gatunku płyt całkowitych, gdzie rozbicie na poszczególne utwory jest tylko umowne, a materiał stanowi zamkniętą, zwartą całość. A czego tu nie ma: Dola zaprasza do swojego mrocznego, brudnego świata, w którym jest miejsce i na black metalowe blasty i na króciutkie, jazzowe formy, post-punkową motorykę, post-rockowe klimatyczne dłużyzny i na bezpośredni cios w szczenę. Nad wszystkim unosi się naprawdę niepokojąca aura i na nic ostrzeżenia o tym, że patrząc w otchłań zbyt długo, staniemy się jej częścią – Dola jest płytą zbyt doskonałą, by mimo wszystko nie zaryzykować.
Higher Power – 27 Miles Underwater [melodic post-hardcore metal]
Wyobrażaliście sobie kiedyś, co by było, gdyby Blink-182 podkręcili wzmacniacze, zaczęli krzyczeć i stali się częścią sceny post-hardcore’owej? Nie, ja też nie, ale takie skojarzenie budzi ostatnia płyta brytyjskiego (!) Higher Power. Piec się przegrzewa, gitary rzężą, hałas idzie za pan brat z nieznośnie zaraźliwymi melodiami, a wokalista raz uwodzi czystym, niewinnym głosem, by zaraz przełamać nastrój, dosłownie wyrzygując z siebie kolejne wersy. 27 Miles Underwater jest więc pozycją specyficzną, bo nie trafi ani do purystów pop punka, ani do die hard fanów post-hardcore’u, ale to wydawnictwo raczej nie do nich jest skierowane. Prędzej do fanów Therapy? czy Helmet, bo Brytyjczycy operują na podobnych patentach, serwując przy tym zestaw naprawdę wciągających, quasi-metalowych hymnów, których trudno nie polubić.
The Freuders – Warrior (2020) [alternative rock]
Śledzę The Freuders prawie od początku ich działalności i zawsze mnie zaskakują. To skład, który stale się zmienia, poszukuje i nie boi się nowego, czego wyrazem była wydana dwa lata temu EPka Omniform, zawierająca sporo nawiązań do, nazwijmy to w ten sposób, okołoalternatywnej muzyki gitarowej przełomu wieków. Z Warrior właściwie jest podobnie, ale materiał ten jest chyba jeszcze ambitniejszy, bo tym razem The Freuders stawiają w większym stopniu na nastrój i klimat. Już ostatni ich materiał skojarzył mi się z tym, co robiło A Perfect Circle i ta płyta tylko mnie w tym utwierdza: wokal decyduje nie tylko o przekazie, ale popycha te bogate brzmieniowo, a przy tym nieprzesadzone aranżacyjnie utwory w kierunku melancholii i zadumy. Jest w tym też jakiś pierwiastek indie rockowy, przynajmniej w tych bardziej tanecznych fragmentach, co działa na spory plus i ładnie zazębia się z artystycznymi ciągotami wypływającymi z pozostałych dźwięków.
Empathy Test – Monsters (2020) [electro/synthpop]
Grupa z Londynu wraca z nowym zestawem romantycznych, trochę mrocznych, ale przede wszystkim melodyjnych i ładnych synthpopowych pieśni. Jeśli znacie poprzednie wydawnictwa, to znacie też brzmienie Empathy Test, choć na Monsters mamy do czynienia z nowinkami, za które odpowiadają Christina Lopez (perkusja) oraz Oliver Marson (syntezatory). Nowe dźwięki kieruję muzykę projektu w nowe rejony: dzięki wolnym, perkusyjnym rytmom ciężar emocjonalny jest mocniej wyczuwalny, ale ten instrument świetnie też współgra z produkcją, której pomaga podnieść poprzeczkę w kategoriach parkietowych. Syntezatory z kolei zręcznie wypełniają przestrzeń i nadają Monsters lekko futurystycznego posmaku. Podsumowując – sprawdzony, smaczny klasyk w nowym, designerskim opakowaniu.