Cieszy mnie, że po tylu latach kilku współcześnie działającym polskim grupom udało się odczarować blues rocka. Niedawny debiut Poli Chobot i Adama Barana, działalność nieodżałowanego The Feral Trees, a także to, co gra Fertile Hump wniosło spore pokłady świeżości do kociołka z rodzimą odmianą dźwięków południa USA. Do tego grona zaliczyć można, a nawet trzeba Izzy and the Black Trees, których wydana dwa lata temu EPka zdradzała spory potencjał. Czy udało się go wykorzystać?
Izzy and the Black Trees dalej robią to, co wychodzi im najlepiej. Grają proste, energetyczne piosenki pełne melodii i dialogów na linii wokal-gitara. Oba te narzędzia, bo tak też traktowany jest tu przez Izabelę Rekowską jej głos, działają w pełnej harmonii, a przy tym nieustannie się zmieniają. Rekowska dostosowuje swój warsztat do muzyki (lub na odwrót): to śpiewając czysto, to krzycząc lub też wydając z siebie pojedyncze i różnorodne dźwięki. Z gitarą jest zresztą podobnie. Grający na niej Mariusz Dojsa płynnie przechodzi od riffowego, soczystego grania do brzmień niemalże post-punkowych, stanowiących tło dla nadającej tempa i wychodzącej z jego cienia sekcji rytmicznej. Brzmienie gitary jest przy tym odpowiednio korzenne, a jej kreatywne wykorzystanie nie przesłania ogólnej prostoty i kolejnej dużej zalety materiału wchodzącego w skład Trust No One – jego melodyjności.
W cenie jest też różnorodność przy zachowaniu spójnego klimatu całości. O ile wcześniej zespół skręcał ku folkowej odmianie „muzyki południa Ameryki”, tak tutaj więcej jest hałasu, sprzężeń, przesterów, a tempo zostało zdecydowanie podkręcone. Dobra jest też produkcja, która uwydatnia vibe całości i przybliża go do tego, jak Izzy and the Black Trees brzmią na żywo. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie poczuł w tej kwestii pewnego niedosytu. Tyle że nie stanowi on tak do końca zarzutu. Muzyka grupy po prostu najlepiej brzmi w warunkach koncertowych, gdzie muzycy mogą w pełni oddać jej „żywy” charakter, przekazać energię i pobawić się nieco dźwiękami.
Trust No One jest przy tym albumem, który puszczony właściwie w każdym momencie wyrywa z letargu, przykuwa uwagę i wciąga do swojego autorskiego świata wyrosłego na tradycji, którą za pomocą błyskotliwych pomysłów udaje się odkurzyć, unowocześnić i wprowadzić w obecne czasy.