Neptunian Maximalism / Klub Żak 09.02.23

Czy więcej znaczy lepiej?

Hype wśród znajomych na ten koncert był ogromny. Poczta pantoflowa zrobiła więcej dobrego w tym przypadku, niż klasycznie rozumiana promocja, a połączone siły obydwu sprawiły, że w Klubie ŻAK zebrała się naprawdę duża publika. Wszyscy chcieli zobaczyć, jak wygląda połączenie jazzu z metalem (lub odwrotnie). Czy było warto?

Jak najbardziej. Sam świadomie nie odsłuchałem przed tym wydarzeniem ani jednej sekundy z repertuaru Neptunian Maximalism. Chciałem dać się zaskoczyć, wejść w ich świat jako totalny świeżak i chłonąć te wszystkie dźwięki z pozycji amatora. To się udało. Nie byłbym jednak sobą, gdybym trochę nie ponarzekał.

Obiektywnie nie można się było do czego przyczepić. Sekcja na dwie perkusje i bas gnała przed siebie. Do tego egzotyczne partie gitarowe (sitar, bałałajka?), mocno free jazzowe partie dęciaków. Słowem, lot transowy, totalnie wolny i przykuwający uwagę. Momentami czułem się totalnie spełniony, ale zabrakło mi kropki nad „i”.

Narracja koncertowa to sprawa ważna. W tym przypadku mieliśmy klimatyczny początek, ogniste rozwinięcie i… brak jednoznacznego zakończenia. Zespół pogubił się w 3/4 występu i próbując zdyskontować poprzednie etapy, zagubił się w finale. To nic, nadal brzmiał doniośle, grając głośno partie niedostępne dla innych śmiertelników. Ale nie potrafił się już odnaleźć w swym własnym świecie i to było słychać. Pozostał lekki niedosyt, choć nie z gatunku tych pożądanych.

I tylko szkoda, że na trójmiejskim poletku też mieliśmy taką grupę. Może mniej uzdolnioną technicznie, ale zdecydowanie lepiej wyczuwającą publikę. Z pomysłem na siebie i wiedzą na temat tego, z czym wiąże się sztuka koncertowa. Zwali się Lonker See, może znacie.

Dobry koncert, który mógł być koncertem lepszym.