To, co chyba najbardziej mnie uderzyło w tym wydawnictwie to fakt, że mamy do czynienia z nadzwyczaj dojrzałym brzmieniowo i lirycznie produktem, a jednocześnie jest to dopiero debiut. Co w ogóle grają Priests? Wszystko rozchodzi się tu o punk, chociaż bliżej grupie do jego późniejszej reinkarnacji z przedrostkiem post w nazwie. Co charakterystyczne dla tego gatunku, zespół wykorzystuje tę formę jedynie jako punkt wyjścia do dalszych poszukiwań w sferze brzmienia. I tak w otwierającym, ponad pięciominutowym „Appropriate”, zaczynamy od prostego punkowego rytmu i kilku akordów gitary, co nieźle koresponduje z krzykliwym, zaciągającym i płynącym ściśle obok melodii wokalem Katie Alice Greer. Jednak gdzieś w połowie utworu nadchodzi niespodziewane wyciszenie. W tle słyszymy lekkie sprzężenie gitary, bas i perkusja wraz z cedzącymi pojedyncze sylaby Greer odmierzają rytm, zmierzając w stronę totalnego, jazzowego odjazdu, który wraz z resztą instrumentów tworzy iście kakofoniczny finał.
Kolejne utwory to kolejne, zgrabne przechodzenie od stylu do stylu – bardziej klasycznie post-punkowe z nutką noise rocka „Nicki” przechodzi płynnie w mroczny disco-funk w „Lelia 20”. Ciekawy zabieg zastosowano w „No Big Bang”, gdzie zamiast klasycznej linii wokalnej mamy coś w rodzaju melorecytacji, a samemu tekstowi zgłębiającemu ciemną stronę kreatywności i ceny, jaką trzeba za nią zapłacić, towarzyszy miarowa i klaustrofobiczna oprawa dźwiękowa. Szybkie i podbite funkiem „Puff” oraz spokojniejsze, choć trochę nerwowe „Suck” (z saksofonowym solem gdzieś w środku), zdradzają z kolei inspiracje takimi grupami jak Gang of Four czy Talking Heads.
Ciekawy i wciągający debiut nowego gracza na post-punkowym rynku alternatywnego grania i dla mnie płyta będąca w top wydawnictw tego roku.