Open’er Festival 2018, 05.07

sdr

Trzy grosze z lekkim poślizgiem o czwartkowych koncertach na Open’er Festival:

Young Fathers z wiekiem coraz lepsi. Miło było zobaczyć ich w takich warunkach, szczególnie że śledzę ich jeszcze od pierwszej EPki. Na Alter Stage zabrzmieli bardzo dobrze: selektywnie i głośno. Poza tym bardzo energetycznie, w czym pomogło dorzucenie do składu perkusisty (podwyższenie poziomu decybeli i uwydatnienie rytmu zawsze spoko). Najbardziej niesamowita była synchronizacja. Jeden wokal płynnie przechodził w drugi, gdzieś w tle majaczył trzeci, by po chwili odwrócić role i dodatkowo dorzucić jakieś dziwne, wydawane paszczą dźwięki. Jestem bardzo ciekaw, co wymyślą na kolejnych płytach/koncertach, bo to coraz wyższa klasa.

David Byrne dał najlepszy koncert tego dnia i w dodatku był to jeden z lepszych występów ostatnich lat, spośród tych jakie dane mi było zobaczyć. Oczekiwania miałem niewielkie, nadzieje za to ogromne. Uliczny funk i niemal teatralny performens to bardzo dziwne połączenie, ale jeny – jak to brzmiało. Sił Byrne’owi mogli pozazdrościć niejedni przedstawiciele grupy zwanej młodzieżą, których przecież pełno było na terenie festu. Tylko że oni się słaniali, a on tańczył, śpiewał i jeszcze emanował charyzmą. I te aranżacje – rozbudowane, idealnie trafiające w sedno i podkreślające walory wybranych kompozycji. Wielki występ.

Raz na wozie, raz pod wozem. Depeche Mode nie dali rady i nie wiem, czy to kwestia beznadziejnego nagłośnienia (a myślałem, że koncert kilka lat temu na Narodowym brzmiał źle) czy po prostu średniej dyspozycji. A może jeszcze tego, że niewiele się na scenie działo i też chyba niezbyt się już samemu zespołowi cokolwiek chce. Nie zagrali na odwal, co to, to nie, ale chyba już powoli schodzą ze sceny i nie ma co oczekiwać od nich czegoś więcej niż odegrania najbardziej znanych utworów na autopilocie. Swoją drogą i tak nie każdy ma autopilota na takim poziomie. Nie mniej jednak cieszę się, że zdążyłem zobaczyć ich wcześniej w lepszej formie i to o tamtym koncercie będę pamiętać.

Massive Attack niby też trochę siedzą w przeszłości, ale nie trzymają jej się tak kurczowo, jak DM. Zmieniają, kombinują, co nieco modyfikują i jest w tym energia. Nadal mają sporo do przekazania i to było czuć zarówno w dźwiękach, a już przede wszystkim w tekstach wybranych tego dnia utworów. Ich też już widziałem, ale czwartkowy występ był zupełnie inny, choć teoretycznie podobny. Jeśli pamięć mi nie szwankuje, to poprzednim razem mocniej skupiali się na damskich wokalach; teraz z kolei główną rolę otrzymała gitara. A gościnny udział Young Fathers tylko utwierdził mnie w tym, że MA zwrócone jest ku przyszłości i nie odcina kuponów od swoich dokonań.

Na równi z pozostałymi, chwalonymi tu koncertami zabrzmiał na koniec Baasch. Jeśli o 3 nad ranem masz siły tańczyć, to wiedz, że jesteś na dobrym gigu. To był Baasch zupełnie inny; wcześniej widziałem go na Soundrive Fest w 2015 roku, gdzie sam za konsoletą kleił te pięknie nieoczywiste, elektroniczne dźwięki. Teraz miał ze sobą cały zespół, co podkręciło dodatkowo brzmienie i pozwoliło w pełni pokazać, jak dobre są to utwory. Najlepszy moment koncertu to ten, gdy stwierdziłem, że właśnie zagrał hit; a tych hitów w końcu było kilka(naście) pod rząd. Czyli praktycznie wszystko z obu wydanych płyt, które są tak dobre i które na żywo wypadły jeszcze lepiej.