Miały pojawić się w zeszłym tygodniu, ale na przeszkodzie stanęła praca i brak wolnego czasu. Kolejna odsłona powinna pojawić się już normalnie, czyli pod koniec tego miesiąca. Oby następnym razem opisywanych albumów było mniej.
Ten odcinek sponsoruje dodatkowo znana w pewnych kręgach (para)fraza: „Panie! Kiedyś to te artysty nagrywały fajne albumy. A teraz tych nowych, to się słuchać nie da.” W rolach głównych: Rebeka, Meat Puppets, Sun Kil Moon, Małe Miasta, Weezer oraz My Disco.
Rebeka – Post Dreams (2019) [electropop, synthpop]
Problem z tą płytą jest następujący – nowych fanów Rebeka nim nie zdobędzie, a tych, którzy w jakimś stopniu polubili ich pierwsze wydawnictwo, oddali od siebie jeszcze bardziej. Niby zastąpili w kilku kawałkach syntentyczny beat prawdziwym basem (Elesi, Cavegirl), zaryzykowali i słyszymy też kilka tekstów zaśpiewanych po polsku (nowofalowa Fala, Zachód, nastoletnia pościelówa Światła), a nawet dodali nowe instrumenty (dęciaki we wcześniej wspomnianym Zachodzie, akustyk w utworze Mama). Tylko co z tego, jeśli więcej, wcale nie znaczy lepiej? Taneczność też może się znudzić, gdy operujemy stale na jednym biegu; kicz jest świetnym dodatkiem, ale gdy wychodzi na pierwszy plan, to robi się z tego nieznośny seans Supersłodkich urodzin; materiał nie obroni się sam, nawet dobrze wyprodukowany, jeśli nie ma na nim chwytliwych numerów; teksty nie staną się lepsze, gdy zaśpiewać je w innym języku. Hellada miała to „coś”, Davos to straciło, a Post Dreams próbuje zastąpić nowym. Bez sukcesu.
Meat Puppets – Dusty Notes (2019) [country rock]
Bardzo lubię cowpunk, a grup, które uprawiały ten styl, nie ma wcale tak wiele. Trzyma się jeszcze Meat Puppets, ale na Dusty Notes pierwiastka punkowego już nie odnajdziemy. Domyślacie się już pewnie, co pozostało? Bez punka Meat Puppets brzmią jak grupa podstarzałych dziadków grających country. I to nie to z przedrostkiem alt-. Jest pianinko, jest banjo, są klawisze, a nawet południowo brzmiąca gitara. Nie ma za to energii, pomysłu na jej wskrzeszenie i zapadających na dłużej w pamięć utworów. Dodatkowo boli to, że do składu powrócił współzałożyciel grupy – Cris Kirkwood. Prawdopodobnie grupa gra dokładnie to, co chce, bo przecież trudno podejrzewać ją w tym momencie o skok na popularność. Zresztą takim stylem (poprzednim zresztą też nie) jej nie zdobędzie. Średni album to jednak nadal średni album, choć trzeba przyznać – ładnie zagrany.
Sun Kil Moon – I Also Want to Die in New Orleans (2019) [indie folk, spoken word]
Nie mam już sił do Kozelka. Cierpliwość zaczęła wyczerpywać się przy poprzednim wydawnictwie, ale przy tym poległem całkowicie. I Also Want to Die in New Orleans jest dla mnie wręcz asłuchalne. Kozelek znowu opowiada, a gada przy tym bardzo dużo, tylko że mi już nie chce się tego słuchać. Nic z tego nie wynika. To może i są ciekawe historie, ale nie do ponownego odsłuchania. Zacząłem nawet myśleć (zapewne nic odkrywczego), że to zwykłe gadanie dla gadania. Kozelek robi się jak daleki wujek, który zawsze nas bawił i na przyjazd którego bardzo czekaliśmy. Problem w tym, że po kilku latach okazało się, że wujaszek raczy nas nadal tymi samymi historiami, tymi samymi puentami i robi to w dokładnie takim samym stylu, co wcześniej. Zmienia szczegóły, ale nas nie zmyli. Wujaszku – jesteś super, ale zmień wreszcie płytę.
Małe Miasta – Plecy pomników (2018) [pop rap]
Nie wiem, czy to byłem młodszy, inny ja, czy to sam zespół zmienił się tak bardzo. Wiem tylko tyle, że MM z 2014 roku naprawdę mi się podobał. Po albumie Plecy pomników nie mam już odwagi wracać do tych nagrań. Chłopaki poszli w rejony, które zupełnie mnie nie interesują. Absurdalne teksty zastąpili nowomową, skierowaną do konsumpcyjniaków. O wszystkim i o niczym: imprezy, spotkania z ziomkami, narzekania na pracę, na brak czasu oraz liczne nawiązania do otaczających nas nowości w postaci Ubera, Netflixa, a także złote myśli w rodzaju „mówię do Ciebie po chińsku / mówię w każdym języku / tylko nie po niemiecku / bo mam złe skojarzenia”. Wszystko podane w tak banalnej formie, że poczucie żenady nie opuszcza ani na sekundę. Po dwuwokalu najeżonym efektami (w czym pomagała m.in. sprytna zabawa z auto-tunem) nie ma już śladu, a nawet jeśli coś się w tej materii dzieje, to jest nieznośnie irytujące (Proporcje powinny mieć w tytule dopisek „feat. Wiewiórka”). I te podkłady. Elementy trapu, do tego niezapadające w pamięć beaty, ogólny brak energii i nawijka człapiąca zupełnie obok muzyki. Po żywych instrumentach nie ma już śladu. Małe Miasta pochłonęła metropolia i zdaje się, że powrotu już nie będzie.
Weezer – Weezer [Black Album] (2019) [pop rock, electropop]
Teal Album nie był wypadkiem przy pracy. Weezer nadal dołuje i to strasznie. Maniera weselnego bandu, który dorwał się do konsolety w momencie, gdy realizator wyszedł do toalety, nie opuszcza zespołu i tutaj. Jest przaśnie, popowo i kompletnie bez pomysłu. Chociaż wróć: kilka elementów potrafi zaskoczyć pozytywnie. High as a Kite przypomina, że ten zespół nie był kiedyś głupim kawałem, a refren Too Many Thoughts In My Head udowadnia, że gdyby chłopaki podłubali trochę dłużej przy kompozycjach, to może udałoby im się nagrać całkiem sprawny, pop rockowy album. A tak? Mamy potworki takie jak Byzantine, w którym Weezer chcieliby być The Shins, Can’t Knock The Hustle, gdzie nie wiem, czy parodiują Bruno Marsa, Gorillaz czy Ricky’ego Martina oraz potencjalny postrach (dosłownie) parkietów w Living In L.A.. Brrr. Gdy usłyszycie tę ciemność, to czym prędzej biegnijcie w stronę światła!
My Disco – Environment (2019) [dark ambient, drone]
Umieszczenie tej płyty w niniejszej rubryce to mała niesprawiedliwość. Environment to muzyka ambitna, skok na głęboką wodę dla zespołu i próba całkowitej zmiany środków stylistycznych. Powtarzalność i transowość zmieszaną z hałasem i licznymi zmianami rytmu My Disco przekształcił bowiem w muzykę niepokojącą, chropowatą, ciągle poszukującą i wymagającą sporej dozy uwagi. Niestety, ale zespół mnie w tym nie przekonuje. To muzyka tła; bardzo ładna, odważna, wzbudzającą ciekawość, ale nie chce mi się do niej wracać. Grupa wymieniła math rocka na dark ambient, noise rock jest teraz industrialem, a post-punk przekształcił się w drone. To jednak nie z nowymi elementami jest problem, a z tym, do czego właściwie służą. Dobrze jest zmienić styl, jeszcze lepiej przeobrazić stare w nowe, pozostając przy tym sobą. Można też grać to samo, ale nagrywać dobre kawałki. Żadna z tych opcji zdaje się nie pasować do Environment My Disco. To po prostu lekko chybiony i (oby) jednorazowy eksperyment.