Zagłębiając się w genezę projektu i zestawiając go z zawartością debiutanckiego albumu, aż trudno uwierzyć, że to wszystko prawda. A jednak. Część składu EABS w osobach Marka Pędziwiatra (klawisze i syntezatory), Olafa Węgra (saksofon), Marcina Raka (perkusja) i Pawła Stachowiaka (gitara basowa) wykorzystała kilka dni wolnego i zupełnie spontanicznie, w studiu Grzegorza Skawińskiego, zarejestrowała swoje pomysły. Następnie przycięła je w ramy kompozycji i oto one – mające w sobie ducha improwizacji, a przy tym w pełni dopracowane Erozje.
Grupie trudno będzie uciec od porównań do macierzystej formacji, ale też nie wydaje się, by specjalnie się tym przejmowała. Najprościej rzecz ujmując, Erozjom bliżej jest do pierwszej płyty EABS, która mocniej skupiała się na wytworzeniu bujającego groove’u, a mniej na duchowym, metafizycznym podejściu do gatunku, przepełniającym Slavic Spirits. To osadzenie w obecnej rzeczywistości jest tym większe, że Erozje faktycznie opowiadają o pewnym rozpadzie – w tym przypadku natury otaczającej człowieka. Kwartet w dość zaskakujący sposób wybiera drogę przedstawiającą ten proces, zwracając się w kierunku stylistyki ulicznej. Rozbudowane metropolie, które często uważa się za najwyższy przejaw ludzkiej cywilizacji, stanowiący dowód jej rozwoju, w obecnej formie zamiast żyć w symbiozie, niszczą otaczającą je naturę. A konkretniej – niszczy ją zamieszkujący je człowiek.
W takim proekologicznym ujęciu dźwięki wydawnictwa nabierają nowego znaczenia. Tytuły większości utworów odnoszą się do rodzajów gleby, ale podłoże brzmienia jest mocno zurbanizowane. To jazz chodnikowy, mocno skupiony na pulsacji, która objawia się w zgrabnie zaimplementowanym beat’cie (podskórne wibracje w Czarnoziemach) lub wyraźnych partiach perkusji (złowieszcze Czarne ziemie). Przy okazji zaglądamy w miejsca mniej popularne (psychodeliczno-knajpiane „Bielice”), zderzamy się z nowoczesnością (nieco breakbeatowe Mady), by w końcu zanurzyć się w refleksji i tęsknocie za czystszym powietrzem, mniejszym zaludnieniem i większą więzią z naturą (melancholijne, balladowe wręcz Ziemie zdegradowane przez człowieka). Na to może jednak być już zbyt późno, czemu wyraz daje apokaliptyczna, bijąca na alarm Glina.
To oczywiście tylko jedna z interpretacji dźwięków, które można znaleźć na Erozjach. Tak wolne i nieskrępowane brzmienie trudno ubrać w jakieś ramy, więc ich odbiór będzie sprawą subiektywną. Jedno można powiedzieć na pewno: materiał stoi nie tylko na wysokim poziomie wykonawczym, prezentując nowoczesne podejście do gatunku, ale przede wszystkim wciąga i z każdym odsłuchem pozwala się odkrywać na nowo.