Spontanicznie nagrać i wydać płytę, która z miejsca trafi na listę podsumowań najlepszych wydawnictw danego roku, nie jest rzeczą łatwą. Powtórzyć ten patent w przeciągu zaledwie kilku miesięcy, wydaje się być niemożliwe. Istnieją jednak tacy, którzy potrafią.
Na Kwiatostanie Błoto kontynuuje swobodną drogę zgłębiania nieoczywistych, a czasem nawet luźno powiązanych z jazzem brzmień. Znajdziemy tu i elementy nowoczesne, w których większą rolę odgrywa elektronika (bijący na alarm Mak, mające synthwave’owe zapędy Kaczeńce i klubowy, taneczny Mlecz), jak i bardziej tradycyjne dźwięki kojarzone z gatunkiem (i to w utworach krótszych, takich jak Chryzantema czy Niezapominajka). Daje o sobie znać hip-hopowa strona twórczości składu, obecna pod postacią wszechobecnego groove’u, ale też bezpośrednich, rapowanych partii w Hortensji (gościnnie nawija w niej Anthony Mills – jako Toni Sauna). Tymczasem to nie wszystko.
Erozje odczytywałem na poziomie społeczno-ekologicznym. Brzmienie tej płyty przypominało mi zresztą dźwięki miejskiej, ulicznej natury i rozpadu pewnych wartości. Przy Kwiatostanie, którego klimat jest dość ciężki (by nie powiedzieć ponury) i w którym nie oddychamy pełną piersią, bo i przestrzeni jest tu jakby mniej, też trudno odczytywać tytuł w sposób dosłowny. Twórcy sugerują, że na opisywanej wcześniej zniszczonej glebie nie urosną kolorowe i piękne kwiaty, a prędzej żerujące na niej rośliny. Niestety, taki sposób interpretacji niesie za sobą pesymistyczny ładunek.
I ten brak nadziei, obecny przecież na debiucie, odróżnia drugie wydawnictwa Błota od swojego poprzednika. Jakościowo jest to ta sama liga.