Iceage – Seek Shelter (2021)

Już myślałem, że mam ten zespół z głowy. Miałem wrażenie, że wydanym trzy lata temu Beyondless Duńczycy dotarli do ściany. Iceage z pozycji agresora (dwa pierwsze albumy) zmienił się w wyznawców wczesnego Nicka Cave’a (zaskakująco dobry Plowing Into the Field of Love z 2014 r.). A później nie starczyło sił na kolejne przepoczwarzenie się. Na Seek Shelter znów czuć chęci poeksperymentowania z brzmieniem. Tym razem grupa obrała mniej oczywisty kierunek.

Słuchając tego materiału, nie mogę pozbyć się wrażenia, że słucham wypaczonego Radiohead. A uwierzcie mi, starałem się znaleźć jakieś lepsze porównanie, bo nie jest łatwo obronić tę tezę. Szczególnie że skojarzenie biegnie raczej ku odbitemu w krzywym zwierciadle The Bends i ewentualnie kilku pomysłom podebranym z OK Computer, niż z późniejszymi pomysłami najważniejszej grupy mojego/naszego pokolenia. Utrzymane w wolnym tempie, nostalgiczne Love Kills Slowly to przecież wypisz-wymaluj brzydszy, zapomniany brat Paranoid Android. Innej interpretacji nie przyjmuję.

Nawiązań do muzyki z końca lat 90-tych jest tu zresztą więcej. Cała płyta utrzymana jest w średnich tempach z różnymi dźwiękowymi zabawkami w tle. Nastrój psychodeliczny, z tym że nie zabawowy i gdyby nie ta cecha, to drugim łatwym tropem byłoby Primal Scream. Z tym że tutaj żadnej dyskoteki i wywołujących euforię narkotyków nie znajdziemy. Co najwyżej smutny parkiet rozpadającego się klubu, gdzieś na przedmieściach zapomnianego przez wszystkich miasta.

Iceage nie wymyślają niczego nowego, ale projektują kolejną wersję samych siebie. Dość nieoczywistą, dla przebiegu ich dotychczasowej kariery może nawet niezbyt logiczną, ale przy tym wzbudzającą autentyczne zainteresowanie. Nie tylko tym, co będzie, ale też tym, co jest teraz.