100 albumów, które musisz posłuchać przed śmiercią #24 / Massive Attack – Blue Lines (1991)

Po raz drugi z rzędu album wydany w 1991 roku, ale jakże inny od poprzednio tu opisywanej Metallici. Dziś zatapiam się w dźwiękach Blue Lines Massive Attack, a to jest 24 odsłona cyklu 100 albumów, które musisz posłuchać przed śmiercią.

Czy znałem wcześniej?

Prawdopodobnie zaczęło się od teledysku do Unfinished Sympathy, który bardzo skojarzył mi się z mającym co prawda premierę dwa lata później, ale w polskich realiach lat 90-tych nie miało to znaczenia, klipem opisywanego tu już Bruce’a Springesteena do Streets of Philadelphia. Ten sam filmowy sznyt i krótki spacer po zdecydowanie mniej uczęszczanych ulicach dużego miasta. W Massive Attack był jednak większy niepokój i głos. Ten głos.

Tamten okres nie był jednak czasem, w którym namiętnie poszukiwałem nowych dźwięków, więc temat przycichł na chwilę. Katalizatorem sięgnięcia po Blue Lines była twórczość Tricky’ego. Przeczytałem gdzieś, że ten udzielał się na pierwszych płytach Massive Attack. Po tym poszło już z górki.

Ogólne spostrzeżenia

Po latach najbardziej doceniam to, że na swoim debiucie kolektyw z Bristolu ożenił ze sobą gatunki takie jak hip-hop, dub, soul, dorzucił do tego niemalże filmową narrację, wytworzył wrażenie podskórnego luzu, nie rezygnując w dodatku w swoich tekstach z zaangażowanych tematów. W dodatku zrobił to wszystko na przestrzeni 45 minut i to jeszcze w taki sposób, że może się to podobać osobie, która z ww. stylistykami nie miała lub nie chciała mieć styczności.

Jest w tych dźwiękach coś wyzwalającego. Tak jakby kryła się za nimi pochwała codzienności – nie tej z kolorowych magazynów, nie z telewizji. Tej, którą obserwujemy za oknem. Często brutalnej i agresywnej wobec jej uczestników. Tu nie ma przymykania oka na niesprawiedliwość, nie chodzi też może o jej oswojenie, ale złapanie tych chwil pomiędzy. Spotkań ze znajomymi przy grillu w jakiejś urokliwej, otoczonej naturą okolicy, wieczornych wypadów na miasto czy spontanicznego uśmiechu nieznajomego spotkanego gdzieś na ulicy.

Muzycznie Massive Attack wyrasta z kultury soundsystemowej. Kompozycje na Blue Lines w swojej istocie są w sumie proste. Tak jakby ktoś zdecydował się wziąć garść winyli, dobrze grający sprzęt, mikrofon, poustawiał to wszystko w ogródku i zaczął nawijać. To też wywołuje wrażenia obecności nie obok, a właśnie w środku tej muzyki. Wyjątkowe doświadczenie.

Czy będę wracać?

Wracam, byłem też na dwóch koncertach, a nawet czekam na kolejne wydawnictwa (Ritual Spirit było naprawdę udane, gorzej miała się sprawa z miałką Eutopią). Blue Lines wycisza, pobudza wyobraźnię i właściwie nie ma dla tej płyty dobrego odpowiednika. Oprócz tego wspomnianego poniżej.

Alternatywa

Zespół dosięgnął kompozycyjnego i kreatywnego szczytu kilka lat później, za sprawą albumu Mezzanine. Bogatszy w brzmienia, dojrzalszy, ale też zgłębiający nowe stylistyki i przesuwający granice trip-hopu jeszcze dalej. Definicja arcydzieła.