Obecna (?) królowa popu. Nie dziwi mnie jej obecność w tym zestawieniu, ale czy Beyoncé broni się muzycznie? Sprawdzam, słuchając płyty Beyoncé z 2013 roku.
Czy znałem wcześniej?
Na tyle, na ile żyję, funkcjonuję, oddycham, na tyle znam Beyoncé. W pewnym momencie artystka pojawiała się dosłownie wszędzie, więc naprawdę trudno było uciec przed jej twórczością. Chociaż w sumie nie próbowałem.
Przy tym samemu, świadomie, nigdy po nią nie sięgałem. To nie są moje klimaty i nigdy nie będą, ale szanuję wpływ Beyoncé na (pop)kulturę. Szczególnie upodobałem sobie skecze Saturday Night Live parodiujące może nie bezpośrednio ją, jako osobę, ale już na pewno ją jako celebrytkę i ikonę, na którą wykreowały ją media.
Ogólne spostrzeżenia
M A R U D A
Tak, to ja. Po odsłuchu tej płyty wiem tyle, że angaż na Pitchforku (ocena albumu to 8.8) lub Pudelku (ilość informacji zajmuje 46 stron) mi nie grozi. Nie podoba mi się i jeszcze nie chce mi się o tym pisać.
Podszedłem do tego materiału z otwartą głową. Serio. I początek był całkiem pozytywnie zaskakujący. Kompozycje składne, może nie przebojowe i niezapadające przesadnie w pamięć, ale całkiem zgrabnie zaaranżowane. Gorzej z tekstami, ale rozumiem, że nie jestem targetem, więc nie będę narzekać.
Niestety jakoś w połowie zaczyna się marazm. Teksty zaczynają coraz bardziej męczyć. Głos Beyoncé wysuwa się na pierwszy plan, a muzyka coraz mocniej zaczyna przypominać zlepek ówczesnych trendów. Elektroniczny, melodyjny podkład, do tego jakiś jeden lub dwa bardziej charakterystyczne motywy na utwór (fade, egzotyka, połamany rytm, nakładka na wokal) i tyle.
Pod koniec jestem już zmęczony. Przypomina mi się, czemu nie słucham popu i jak ważne w dzisiejszych czasach są single. No i promocja, ale ta akurat ważna jest zawsze i wszędzie.
Czy będę wracać?
Z pewnością nie.
Alternatywa
Chociażby A Seat at the Table zdecydowanie mniej znanej, za to mającej na siebie pomysł i kipiącej kreatywnością siostry Beyoncé – Solange.