Dziś na odsłuch biorę jeden z najbardziej inspirujących albumów w historii. Mowa o wydanym w 1967 roku albumie Arethy Franklin pt. I Never Loved a Man the Way I Love You.
Czy znałem wcześniej?
Nie. Arethę Franklin znałem jedynie z pojedynczych utworów, które pojawiały się na rozmaitych soundtrackach. A już w szczególności zapadła mi w pamięć swoją rolą w jednym z ulubionych obrazów filmowych, jakim była pierwsza część The Blues Brothers.
Ogólne spostrzeżenia
To jedno z tych wydawnictw w niniejszym zestawieniu, które naprawdę mi się podoba, które doceniam, ale do którego w przyszłości najprawdopodobniej wracać nie będę.
Co jest tego powodem? Otóż nie przepadam za soulem w jego klasycznej formie. I mówię tu o faktycznej klasyce, bo współczesne projekty, które pozują na „klasyczne” i inspirują się tym okresem gatunku, nieco bardziej przypadają mi do gustu.
To po prostu nie jest moja muzyka i nie wiem, czy kiedykolwiek będzie.
Natomiast w przypadku I Never Loved a Man the Way I Love You naprawdę trudno nie docenić jakości nagranego materiału. Głos Franklin skrzy od emocji, a kompozycje stworzone przez wspaniałych muzyków (m.in. Otis Redding, Sam Cooke, Curtis Ousley) nie tylko zaskakują różnorodnością, ale to po prostu kawał dobrze napisanej muzyki.
Dla Arethy Franklin opisywana płyta stanowiła nowe otwarcie w świeżej, niepowiązanej tak z mainstreamem wytwórni, jaką ówcześnie była Atlantic Records. Artystka postawiła przede wszystkim na swój głos i ukrytym w nim żar. Muzycznie to z kolei powrót do korzeni takiej muzyki: dominuje prostota, lecz nie prostactwo.
Franklin zaryzykowała, by odnaleźć własną, muzyczną drogę. To się udało, a przy okazji zainspirowała całe pokolenia innych muzyków do tego, by i oni postawili na siebie.
Czy będę wracać?
Prawdopodobnie nie… chociaż – kto wie?
Alternatywa
W tym przypadku nic lepszego nie polecę. To klasyk w swoim gatunku i po prostu warto się z nim zapoznać.