Witajcie w motelu Bobby’ego! Miejscu, które nigdy nie śpi, a walutą za pobyt jest dobry humor. Zapraszam do robienia rezerwacji, bo gdy dowie się o nim więcej osób, to będziecie żałować, że nie poznaliście go wcześniej!
Pottery to skład z kanadyjskiego Montrealu. Na swojej drugiej płycie daje wyraz uwielbienia dla zaprawianego funkiem post-punku i nowej fali w stylu Talking Heads. Od tego porównania warto zacząć opis „Welcome to Bobby’s Motel”, bo i tak już po kilku pierwszych dźwiękach przyjdzie nam do głowy, więc miejmy to już z głowy. Co ważne, nie jest to jednak kopia brzmienia zespołu Davida Byrne’a i spółki. Więcej tu psychodelii i imprezy zaprawionej kwasem, przez co Pottery całkiem niedaleko do tego, co robi londyńskie MADMADMAD czy cofając się nieco – nieistniejąca już dziś scena madchesterowska. Rytm i melodyjna niechlujność sytuują ich też dość blisko poczynań Parquet Courts, co akurat dla mnie jest dodatkowym atutem.
To, co wyróżnia tę płytę Pottery to przede wszystkim przemyślany, muzyczny koncept. Kompozycje na „Welcome to Bobby’s Motel” przechodzą zgrabnie jedna w drugą, przez co z radością zwiedzamy korytarze tego wymyślnego miejsca. Zespół nie boi się też stawiać na nowe dźwięki, urozmaicając tu i ówdzie brzmienie plamami zabarwionych psychodelią klawiszy, dodając urocze chórki i nadużywając wręcz krowiego dzwonka. Ładnie współgra to z wypychającą do tańca sekcją i tnącą wolne przestrzenie pomiędzy gitarką.
Członkowie Pottery, tłumacząc nazwę swojej najnowszej płyty mówią, że tytułowy motel jest w każdym z nas. Wystarczy go tylko odkryć, dzięki czemu przynajmniej na chwilę będziemy mogli zapomnieć o problemach. Niecałe 40 minut muzycznego koktajlu, przy którym nie da się usiedzieć w miejscu, zdecydowanie ułatwia to zadanie. Motel Bobby’ego jest miejscem ekstrawaganckim i stylowym, znajdującym się poza czasem i przestrzenią. Nie wejść w jego progi byłoby sporym przeoczeniem.