100 albumów, które musisz posłuchać przed śmiercią #16 / Kate Bush – Hounds of Love (1985)

Dziś cofamy się do czasów pełnych kiczu i artyzmu. Elementów, które bardzo często występowały w równych proporcjach i zmieniły w ogromny sposób postrzeganie muzyki, a nawet szerzej – sztuki.  W szesnastej części cyklu „100 albumów, które musisz przesłuchać przed śmiercią” odsłuchuję płytę Hounds of Love (1985 r.) Kate Bush.

Czy znałem wcześniej?

Tej konkretnej płyty nie. Bush zacząłem odsłuchiwać kilka lat temu i w tym okresie wziąłem na warsztat pierwsze cztery wydawnictwa.

Pamiętam też twórczość artystki z przelicznych soundtracków (ostatnio chociażby w genialnym GLOW). Wydaje mi się, że fanką jej twórczości była moja mama, ale pewien nie jestem – za to na pewno często jej utwory leciały na VH1.

Dodam, że z początku totalnie odrzucał mnie jej wokal. Nie mogłem się do niego przekonać. Dopiero w życiu dorosłym to, co z początku mi się w niej nie podobało, spowodowało zainteresowanie. Z pewnych rzeczy faktycznie się wyrasta 😉

Ogólne spostrzeżenia

Nie dość, że nazwać mnie fanem lat 80-tych byłoby dużym niedopowiedzeniem, to jeszcze opisywany dziś album znajdował się od dawna na mojej półeczce z rzeczami, które koniecznie chcę nadrobić. I po kilkukrotnym odsłuchu Hounds of Love zadaję sobie pytanie – dlaczego zrobiłem to tak późno?!

Ta płyta jest kolorowa jak dekada, w której powstawała. Zapoznając się z nią dzisiaj, zostajemy tym wręcz przytłoczeni, a w głowie pojawia się nieracjonalna myśl o tym, jakim cudem przenieśliśmy się w czasie! Zaraz potem przychodzi otrzeźwienie i refleksja o tym, że w roku 2021 piszemy o nietypowych gatunkowych połączeniach, szczególnie w kontekście obecnej muzyki pop. Przespaliśmy ostatnie 35 lat, czy o co chodzi?

Multum stylistyk, ale też środków ekspresji, jakie znaleźć można na Hounds of Love wcale, ale to wcale, nie przytłacza. Melodie są bardzo wyraźne, a wszystkie te producenckie smaczki typu odwrócenie wokalu, liczne nawiązanie do słuchowisk czy zastosowanie pewnych dźwięków i motywów,  które wydają się zataczać na przestrzeni całej płyty koło, wcale nie obniżają przebojowego potencjału tego krążka. Ba, dodają mu ponadczasowości i w momencie pojawienia się Hounds of Love na półce, wielu artystów stwierdziło, że chce brzmieć tak samo. Jestem tego pewien.

Oczywiście twórczość Kate Bush była na tyle specyficzna, zanurzona w aranżacyjnym przepychu barokowego popu zmieszanego z prostotą syntezatorowej odmiany muzyki popularnej, że nikomu się to nie udało. Tak pomysłowego zastosowania instrumentów smyczkowych nie słyszałem chyba nigdzie, a to tylko jeden z wielu elementów, za które można chwalić i pokochać tę płytę.

Nie mam wątpliwości co do tego, że Hounds of Love to arcydzieło. Nie tylko swoich czasów.

Czy będę wracać?

Na pewno! Zresztą pójdę za ciosem i przesłucham pozostałe jej płyty, przy okazji wracając do tych pierwszych, bo nie pamiętam ich już tak dobrze. Wam polecam to samo 🙂

Alternatywa

W tym przypadku nie widzę sensu. Każdy, kto choć trochę interesuje się muzyką pop, która powstała po tym albumie, powinien sięgnąć po Hounds of Love. To samo tyczy się zresztą (a może nawet bardziej) zainteresowanych muzyczną produkcją.