Tęsknicie za Japandroids? Macie sentyment do Queens of the Stone Age z najlepszego okresu? A może jesteście nieco zmęczeni nowymi, eksperymentalnymi składami, o których płytach częściej pisze się eseje, niż faktycznie słucha? Jeśli chociaż jedno z tych pytań przyniosło odpowiedź twierdzącą (nawet jeśli to lekkie skinienie głowy), to mam dla Was dobrą wiadomość. Z odsieczą przychodzi kanadyjski duet Cleopatrick.
Zakochałem się w prostocie Bummer, pierwszym długograju Luke’a Gruntza i Iana Frasera. Dwaj młodzieńcy z małej mieściny Cobourg ze stanu Ontario nagrali jedną z najbardziej przebojowych płyt tego roku. Towarzyszy mi niemal wszędzie. Słucham jej, gdy tylko mam ochotę odpocząć od nieco bardziej skomplikowanych dźwięków. Włączam zaraz po wyjściu z domu, by doładować się niezbędną do działania energią. Zdarza mi się odpalać utwory wyrywkowo, oglądać teledyski i odtwarzać wybraną kompozycję raz po razie. W moim przypadku to spore wydarzenie.
Zapytany na ulicy o to, co gra mi w uszach, rytmicznie poruszając głową odpowiedziałbym jak przystało na dojrzewającego boomera: „rock człowieku, to gra rock!”. Cleopatrick są bezczelnie melodyjni i przebojowi, a bazują tylko na gitarze, perkusji i wokalu. Minimalizm jak się patrzy. Wykorzystywane instrumenty oraz głos są tu mocno przetworzone. Znacie pewnie tego mema, w którym jeden osobnik pyta drugiego: „jakich efektów użyć?”. Ten drugi odpowiada, że „wszystkich!”. Kanadyjczycy starali się choć trochę do niego nawiązać i zamienić śmieszny obrazek we własne brzmienie. Udało się.
Nie mam wątpliwości co do tego, że gdyby chłopakom udało się zrobić wokół siebie nieco zamieszania, to z łatwością zastąpiliby na muzycznej scenie łapiący zadyszkę duet z Royal Blood. Widzę pewne podobieństwo, ale wokół Cleopatrick mniej jest dobrego marketingu, a zdecydowanie więcej świetnych piosenek. Skandowany, a właściwie to zarapowany, diss na epigonów w Family Van; napady złości napędzane przesterem i kawalkadą bębnów w otwierającym Victoria Park; bardzo szczere, utrzymane w konwencji stonerowej ballady wyznanie o byciu prześladowanym w The Drake; spowiedź oszukanego przez najbliższych, do której przygrywają bębny ciężkie jak kamień tkwiący w sercu w Peppers Ghost czy kojarzące się z Chrisem Cornellem za najlepszych czasów, trafiające w czuły punkt 2008.
Bummer to płyta krótka, treściwa i zawierająca całą masę potencjalnych przebojów. Napiszcie o nim znajomym, puśćcie rodzicom, zgrajcie na odtwarzacz brata. Zaraźmy się dla odmiany czymś pozytywnym, a przy okazji pomożemy Kanadyjczykom w osiągnięciu zasłużonego sukcesu.