100 albumów, których musisz posłuchać przed śmiercią #70 / Led Zeppelin – Led Zeppelin [IV] (1971)

Trójkowicze się cieszą, dziś klasyczny klasyk. W ramach cyklu „100 albumów, których musisz posłuchać przed śmiercią” przypominam sobie IV Led Zeppelin (1971 r.).

Czy znałem wcześniej?

Wiadomka i nawet mogę opowiedzieć związaną z tym historię!

Otóż pochodzę sobie z „takiej se”, gdyńskiej dzielni. Tzn. dla mnie to jest najlepsze miejsce na świecie, które darzę największym z uczuć, ale ludzie z zewnątrz mają zazwyczaj inną opinię. Nie wchodząc w szczegóły, to bezpiecznie tam nie było (dla innych, bo sam znałem wszystkich tych dzielnicowych miglanców i czułem się tam świetnie), a do tego, oprócz chuliganki, królowały tematy hiphopowe. Mówimy oczywiście o czasach, gdy jeszcze istniało coś takiego, jak subkultury.

W każdym razie w okolicy było jedno mieszkanie, z którego dobiegały nieco inne dźwięki. Grało się tam w planszówki, gry fabularne, a w każdym kącie można było natknąć się na sztalugi i farby. Słowem – królowały zainteresowania artystyczne. Była tam też muzyka, którą umiłował sobie w szczególności mieszkaniec jednego z pokoi.

Z głośników leciały nagrania Led Zeppelin. W wersji takiej, że na królującym wtedy last/fm’ie kolega bił wszystkie możliwe rekordy w kontekście odtworzeń utworów tejże grupy. Co więcej, nie dotyczyło to jedynie regularnych płyt, ale też bootlegów. Miałem wrażenie, że gość potrafił odróżnić co do nuty poszczególne solówki – nie tyle z konkretnych lat, co różnych występów! Był totalnym maniakiem takich dźwięków i bardzo trudno było się od niego tą pasją nie zarazić. Prawdopodobnie w tamtym okresie każda czynność, którą wykonywał, okraszona była soundtrackiem tego klasycznego składu. Malowanie, rzeźbienie, rysowanie, ale też jedzenie, odrabianie lekcji i pewnie nawet spanie. Rzeczy kreatywne i przyziemne. Słowem – wszystko.

Pewnie czekacie na jakąś puentę… Zakończenia nie są moją mocną stroną (jestem jak Stephen King!), więc nie bardzo wiem, jak mogę podsumować tę opowieść. Czy koledze to pomogło? Czy nadal słucha Led Zeppelin, czy też ma ich dość?

Trudno mi powiedzieć. Widujemy się z rzadka, bo jest bardzo zajętą osobą. Od czasu do czasu uda mi się go gdzieś złapać, zbić piątkę, zamienić kilka słów. O to jednak jeszcze nie pytałem. Może następnym razem?

A kolegę możecie znać. Jest jednym z najbardziej utalentowanych grafików swojego pokolenia. Mowa o Patryku Hardzieju z Hardziej Studio.

Przypadek?

Ogólne spostrzeżenia

Po tej bardzo ciekawej historyjce aż szkoda mi opisywać muzykę, więc zaraz pewnie znów ktoś mi wytknie mi, że mogłem bardziej się postarać. Ano mogłem, nie przeczę, ale nie o to chodzi w tym cyklu.

Odkrywanie świetnych płyt też jest sprawą drugorzędną, ale akurat w tym przypadku mamy do czynienia właśnie z takową. Znam ją co prawda od dawna, bardzo często też do niej wracam i jest to jeden z tych albumów, który jest dla mnie pewniakiem. Odpalając go, wracam nie tylko do „tamtych czasów, tamtych miejsc” i to w sensie dwuznacznym (bo do tych, w których nigdy nie żyłem i w których powstał oraz tych, w których ten materiał poznałem), ale też znajduję się automatycznie w swojej strefie komfortu. Do tego zawsze, ale to zawsze dobrze się bawię. Czemu?

Bo to są ponadczasowo genialne piosenki. Nie jestem jakimś specjalnym fanem długaśnych solówek, które też się tu przecież znajdują, a które wyszły spod palców Jimmy’ego Page’a. Na pewno nie szukam też na co dzień w muzyce takich wokaliz, jaki serwuje nam tu Robert Plant. Bliżej mi nieco do bujającej gry sekcji rytmicznej Bonham-Paul Jones oraz klawiszowych teł tego drugiego. Ostatnio bywam też fanem psychodelicznych, folkowych melodii, które też na „IV” znajdziemy. I to w całkiem niezłych ilościach. Jednak nie o to w tej płycie chodzi.

Chodzi o to, że składając to wszystko do kupy, dostajemy rzecz ponadczasową. Taką, na której wzorowały się niezliczone ilości składów wtedy, prawie wszyscy później i masa ludzi teraz. I to nie dlatego, że płyta się dobrze sprzedała. Tzn. to też mógł być powód, ale bardziej chodziło o to, że każdy wyznawca hard & heavy chciał(by) grać tak, jak oni. Z taką pasją, energią, pomysłem i brzmieniem.

I rzecz w tym, że właściwie nikomu się to nie udało. A IV słucha się dziś tak samo dobrze, jak w epoce.

Czy będę wracać?

Wracam regularnie i wracać będę.

Alternatywa

Nie będę się silić na szukanie alternatywy. Moim zdaniem warto poznać ten album, a szerzej – całą dyskografią Led Zeppelin.