Z Rare Earth to ciekawa sprawa jest. Kojarzycie pewnie taką wytwórnię jak Motown, prawda? Pytanie retoryczne. W każdym razie Rare Earth wydawali swoje płyty właśnie tam. I tak na pierwszy rzut oka zupełnie tam nie pasowali.
Kolor skóry członków grupy to nie jedyne, co wyróżniało Rare Earth z katalogu zespołów zakontraktowanych przez Motown. Grupa w specyficzny sposób łączyła ze sobą estetykę klasycznego hard rocka z funkiem i soulem. Bazowała na ciepłych wokalach, mocniejszych riffach i w dodatku potrafiła to w bardzo ładny sposób przyozdobić. Tymi upiększającymi dodatkami na One World są na przykład kongi (The Seed), klawisze (Someone to Love), flet (Under God’s Light) czy pianino ( znowu The Seed).
Opisywany album jest trzecim w katalogu legendarnej wytwórni i jednocześnie ostatnim, który przyniósł zespołowi większe uznanie. Melodii faktycznie jest tu sporo, ale przede wszystkim każda kompozycja ma w sobie coś, co zapada w pamięć. The Seed to świetne połączenie harmonii wokalnych w prawie że gospelowym stylu z gitarową mini-solówką w tle. I Just Want to Celebrate to funkowy, taneczny i przede wszystkim mocno przebojowy kawałek. The Road stawia na bardziej przesterowane brzmienie, ale z obowiązkowymi chórkami w tle, a If I Die to klimatyczna i z lekka etniczna ballada. Jest jeszcze cover Raya Charles, What I’d Say, który momentami przypomina dokonania Hendrixa. Gdyby tylko ten grał bardziej popowe utwory.
One World to optymistyczna i wręcz kipiąca groovem płyta. Harmonie wokalne i wykorzystanie głosu stoją tu na równi z bogatymi aranżacjami i sporymi umiejętnościami samych muzyków. Płynne poruszanie się pomiędzy kilkoma muzycznymi stylami powoduje, że całość trzyma wysoki poziom i potrafi dać sporo pozytywnej energii. Polecane przede wszystkim w pochmurne poranki.