Debiut tria Dynasonic, w skład którego wchodzą wcale niedebiutujący na muzycznej scenie Adam Sołtysik (Pogodno), Mateusz Rychlicki (Kristen) i Mateusz Rosiński (DYM), był jedną z moich ulubionych płyt poprzedniego roku. Od pierwszych dźwięków słychać było, że grupa ma na siebie pomysł – zarówno w warstwie brzmieniowej, wizualnej, jak i całego przekazu, który kierowany był do słuchaczy. #2 jest kontynuacją tej idei, a w dołożeniu cegiełki do niej zespół wsparli gościnnie Łukasz Rychlicki na gitarze (również Kristen) oraz Marcin Ciupidro na wibrafonie (Robotobibok).
Bardzo podoba mi się, wymyślone przez sam zespół, określenie dubwave. Od początku wszystko opierało się w ich muzyce na pulsie i nie inaczej jest tutaj. Po pierwszym odsłuchu może się nawet wydawać, że #2 to płyta bliźniaczo podobna do swojego poprzednika. Nie do końca. Zamiast dwóch, długich kompozycji, mamy tu cztery krótsze, oscylujące wokół 6-ciu minut. Razem tworzą zwartą podróż przez świat dziwnego, odhumanizowanego tańca. Każdy z nich stanowi jednocześnie odmienny, skupiający się na innym aspekcie stylu grupy przystanek.
I tak D3 to Dynasonic w wersji quasi-jazzowej. Na pierwszym planie oprócz basu słyszymy finezyjne muśnięcia perkusji, a tło zdominowane jest przez delikatne, niełatwe do wychwycenia elektroniczne ozdobniki. To jednocześnie najspokojniejszy fragment płyty. W D4 skręcamy z kolei w rejony bardziej ambientowe, gdzie liczy się pogłos, elektroniczne loopy, a perkusja wysuwa się na pierwszy plan, wyrywając nas nieco z tego psychodelicznego snu i wprowadzając do brzmienia nowy element – niepokój.
Ten temat rozwija jeszcze mocniej D5, tyle że w formie, nazwijmy to, industrialnej. Brzmienie jest organiczne, sam rytm staje się bardziej marszowy, a poupychane w tle dźwiękowe smaczki sprzyjają nieco klaustrofobicznemu charakterowi kompozycji. W utworze finałowym (D6) zespół robi zwrot w kierunku klasycznego dubu. Klimat robi się gęstszy, ale spróbujcie nie tupać do tego nóżką. Nie da się.
Wszystkie oblicza grupy spaja ze sobą brzmienie basu, a także wszechobecny trans. To niby tylko 24 minuty muzyki, do tego wcale nie aż tak zróżnicowanej, ale łapałem się na tym, że po przesłuchaniu całości od razu wracałem do początku i rozpoczynałem przygodę z tą płytą na nowo. Motyw zapętlenia Dynasonic mają opanowany do perfekcji.
Bandcamp (Wyd. Instant Classic)