100 albumów, których musisz posłuchać przed śmiercią #72 / Pixies – Doolittle (1989)

Jeden z moich ulubionych, gitarowych zespołów, więc dzisiejszy odsłuch w ramach cyklu „100 albumów, których musisz posłuchać przed śmiercią” był arcyprzyjemny. W głośnikach grało mi Pixies. A konkretnie to wydany w 1989 roku Doolittle.

Czy znałem wcześniej?

Znam Pixies od małego berbecia!

Tak serio, to nie pamiętam dokładnie kiedy, ale na pewno za małolata mignął mi gdzieś w telewizji któryś z ich klipów. Nie nazwałbym tej znajomości miłością od pierwszego usłyszenia, bo z początku zakres brzmień, który mnie interesował, był dość ubogi, ale na pewno była to jedna z tych grup, która zmieniła ten stan rzeczy. I spowodowała, że chciałem potem sięgnąć po więcej.

Ogólne spostrzeżenia

Dla mnie to taki zespół, którego tych kilka lepszych płyt mogę puścić zawsze, wszędzie i nigdy mi się nie znudzą. Serio.

Doolittle też do nich należy, chociaż sam minimalnie wyżej cenię sobie Bossanovę. Tylko że to minimalnie, to nawet nie pół oceny wzwyż. Oba te albumy to skończone arcydzieła, w których od samego początku do ostatniej sekundy mamy do czynienia z czymś interesującym. Brak w nich wypełniaczy, hit pogania hit, a nawet jeśli w pewnym momencie zdaje ci się, że rozgryzłeś już to brzmienie, to czeka cię niespodzianka. Nie odgadłeś wzoru, bo go tu nie ma, więc możesz spokojnie słuchać dalej i dać się zaskoczyć ponownie.

Podstawą są naprawdę dobre, a przy tym ultraproste piosenki. Strasznie wpadające w ucho, ale też odpowiednio zróżnicowane. Przy tym nieprzekombinowane, bo pomimo ciekawych, aranżacyjnych pomysłów i stosu gitarowych efektów, wszystko znajduje tu swoje miejsce. Muzycy nie uprawiają żonglerki eksperymentami tylko po to, by się popisać. Nie wkrada się też monotonia (jak na ostatnich albumach) – wszystko jest czytelne, przebojowe, do tego naprawdę świetnie wyprodukowane.

I tyle. W przypadku Pixies i tej płyty sprawdza się maksyma, że często mniej, znaczy więcej.

Czy będę wracać?

Raczej nie inaczej.

Alternatywa

Doolittle to niezależny indie rock, który przebił się do mainstreamu. W tym przypadku nie ma sensu szukać alternatywy. Trzeba posłuchać!