Odradzanki #6

To będzie naprawdę krótka wrzutka. W myśl tego, że o złej / słabej / a nawet średniej muzyce nie warto się rozpisywać. Poczujcie się jednak ostrzeżeni. Wymienionych poniżej płyt słuchacie na własną odpowiedzialność.

PRO8L3M – Fight Club (2021) [hardcore trap]

Wszystkie te rozmowy o konwencji, jej granicach lub braku takowej ominęły mnie całkowicie. Jestem fanem mixtape’ów, pierwszej płyty i nie gardzę też „Widmem”. Wszystko to blednie jednak przy potworku, jakim jest Fight Club. Tekstów nie da się wybronić niczym, bo ich tematem przewodnim są imprezy, używki, samochody, seks, hajs „dupy” i bycie obiektem pożądania tych ostatnich. Właściwie nie wiadomo dlaczego, bo podmioty liryczne są tak obrzydliwe (a przy tym pewne siebie) w swojej bytności, że nie obsikałby ich przysłowiowy pies z kulawą nogą. A, warto też wspomnieć o podkładach, które tak złe w muzyce PRO8L3Mu jeszcze nie były. Jeśli chcecie doświadczyć na własne uszy prawdziwego upadku, to odpalcie Fight Club.

Son Lux – Tomorrows III (2021) [progressive art pop]

Żałuję, że nie spisałem kilku przemyśleń w trakcie odsłuchu trzeciej części trylogii Tomorrows, bo na ten moment mam w głowie pustkę. Pamiętam jedynie tyle, że wynudziłem się przeokrutnie. Son Lux od zawsze balansuje pomiędzy niestrawnym artyzmem a ciekawymi eksperymentami. Niestety ilość dawno przekroczyła jakość i chociaż Tomorrows II (całkiem dobre) dawało nadzieję na to, że los się odmieni, to się nie odmienił. Szkoda stawiać kreskę na takim projekcie, ale chyba już najwyższy czas na to, by to zrobić.

Janka – MIDI Life Crisis (2021) [ambient dub]

Będzie kontrowersyjnie, bo płyta zbiera dobre noty, ale ja piszę do Was ze świata snu. Nie mogę się wybudzić, bo MIDI Life Crisis powoduje u mnie atak ziewania, paniczne szukanie poduszki, materacouzależnienie i chęć wypicia 5 kaw pod rząd. Nic jednak nie pomaga. Zasypiam przy tych, co prawda uspokajających, ale jednocześnie mizernych ambientowych podkładach. Nie pomagają nawet elementy dubu, bo te przypominają raczej kołysanie się pociągowego wagonu po torach, co w moim wypadku przekłada się na jeszcze większą chęć spanka. Co poradzę – nudy!

Wędrowcy~Tułacze~Zbiegi – Futurista (2021) [avant-minimal wave]

Miało być nawiązanie do post-punka i zimnej fali, a wyszła parodia. Niestety, nie kupuję Futuristy, który męczy swoją teatralnością, miałkimi podkładami, które nie przeszłyby nawet u drugoligowców gatunku i ogólnym patetyzmem. To ryzyko wpisane w takie płyty, ale tu nie wyszło. Nie pomaga radiowość, a rozedrganie, zamiast wciągać, to po prostu irytuje. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że nie rozumiałem fenomenu tego projektu od początku, a teraz jestem tym bardziej skonfundowany.

Royal Blood – Typhoons (2021) [dance rock]

Royal Blood było ciekawym zespołem. Niczym wielkim, co to, to nie, tutaj media za bardzo rozdmuchały ego duetu i oczekiwania słuchaczy, ale jak na mainstreamowe granie – mieli swoje momenty. Niestety na Typhoons stracili swoje główne atuty, czyli lekkość w graniu i charakterystyczne brzmienie. Może jazda na tym samym patencie przez całą karierę (przesterowany bas przypominający gitarę) to było za dużo, ale nie trzeba było oddać się melancholicznej stronie i zaserwować smętnej dawki pościelowego grania. Taneczność w opisie gatunku to raczej żart, bo to taniec dla tych, którzy w niedzielę nie wstają z łóżka. Nie powiem, że to duża strata dla muzyki rockowej, ale czas Royal Blood prawdopodobnie się już skończył. Ich pięć minut minęło.

Reigning Sound – A Little More Time with Reigning Sound (2021) [garage country]

Potrafili w garażowe granie. Potrafili wręcz porywać. Na najnowszej płycie powietrze opuściło balonik i co prawda od tych gości wiele już nie oczekujemy, ale przekształcenie się w country rockową grupę nie każdemu wychodzi dobrze. Tu nie wyszło. Reigning Sound w ogóle nie przypominają siebie, gubiąc własną tożsamość, a przy okazji serwując własną wersję grania na gitarach w kowbojskim kapeluszu. Nie przekonuje mnie ta płyta, bo utwory są po prostu słabe. To nie problem zmiany gatunku, a kreatywności.

GusGus – Mobile Home (2021) [tech house]

Ile razy jeszcze / nagrasz tę samą płytę / ile razy / zagrasz ten sam dźwięk? I to tyle, bo GusGus nie zaskakuje na Mobile Home niczym nowym, za to męczy i wywołuje w głowie pytanie: po co ja właściwie tego słucham, jak nagrali wcześniej tyle dobrych płyt i jest do czego wracać? Właśnie – nie wiem. I wracam do pierwszych albumów. W przerwie przygrywa mi ostatnie dobre ich wydawnictwo, czyli Arabian Horse.

Red Fang – Arrows (2021) [stoner]

Gdybym nie był wytrwały, to byłoby moje pierwsze i ostatnie spotkanie z Red Fang. Nie znam ich wcześniejszej twórczości, ale Arrows to przykład tego, jak nie powinno się grać zabarwionego sludgem stonera. Ponad przeciętność nie wybija się tu żadna kompozycja. Nie uświadczycie tu też energii, tak pożądanej w tym gatunku. Nic, null, zero. Szkoda, bo gdzieś tam podświadomie da się wyczuć, że dało się to zrobić lepiej.

Stöner – Stoners Rule (2021) [stoner]

Gdy ktoś pyta mnie, dlaczego jestem fanem wytwórni płytowych, to podaję im przykłady różnych płyt. Stoners Rule będzie moją najnowszą znajdźką w tej materii, bo to wydawnictwo, które nigdy nie ujrzałoby światła dziennego, gdyby tylko ktoś z wytwórni miał się nim pochylić, przesłuchać i jeszcze wydać na to pieniądze. Projekt Branta Bjorka i Nicka Olivieriego, legend gatunku, nigdy nie powinien wyjść poza garażową salę prób. Płyta nagrana jest i wyprodukowana naprawdę źle. Bębny brzmią tak, jakby były z tektury, a cała reszta… Pomińmy. Nie dajcie się zwieść nazwiskom, one nie grają. Albo grają, ale czasami w sposób tak zły, że lepiej tego nie usłyszeć.