Rewinder, czyli rekomendacje płyt z przeszłości #7

Wracam z kolejnym odcinkiem cyklu, w którym na totalnym luzie piszę sobie o płytach z przeszłości. Szykujcie się na więcej materiałów tego typu, bo początek roku 2022 minął mi głównie na odsłuchach staroci. W każdym razie nie przedłużam i zapraszam niżej po konkrety.

Writing on the Wall – The Power of the Picts (1969) [original occult rock]

Arcyprzyjemny miks hard rocka, psychodelii i elementów progresywnych. A, zapomniałem dodać, że w szatach proto-metalu, bo całość brzmi dość ciężkawo, a tematy okultystyczne w tekstach (i ta piękna czacha na okładce) wprowadzają specyficzny klimat. Ot, taka to randka z diabłem. Ten chyba zresztą gra tu na klawiszach, bo te brzmią dosłownie nieziemsko i wyciągają z ówczesnych trendów brzmieniowych wszystko, co najlepsze. Jeśli lubicie occult rocka, to posłuchajcie Writing on the Wall, bo to zdecydowanie lepsi muzyka niż ta, która wyszła spod palców późniejszych epigonów. A jeśli nie lubicie, to i tak zobaczcie, jak The Power of the Picts pięknie wyprzedziła swoje czasy.

Rollins Band – Get Some Go Again (2000) [metal / hardcore]

To nie jest moja ulubiona płyta projektu Rollins Band. Poznałem ją zresztą dość niedawno. W każdym razie do głowy od razu przyszła myśl, że dzięki niej mógłbym napisać te kilka słów o Henrym i przypomnieć jego osobę w kontekście muzycznym. Get Some Go Again to bardzo dobry album, więc okazja tym bardziej idealna. Zdecydowanie mniej na niej wycieczek w stronę funku (jak na Weight) i ciężaru (The End of Silence), ale poziom energii, tempa i punk rocka na tej w sumie niepunkowej płycie jest naprawdę wysoki. Tak jak i ogólny poziom kompozycji. Słuchajcie Henry’ego, kiedy tylko możecie.

Exhalants – Atonement (2020) [original post-hardcore / emo]

Usiadłem pewnego dnia i stwierdziłem, że poszukam sobie jakichś współczesnych zespołów, co to bez litości okładają gitary i inne instrumenty, a przy tym krzyczą i jeszcze nawet melodię potrafią stworzyć. Czyli grają post-hardcore. I zdziwiłem się, bo zalało mnie badziewie, które z tym stylem nie ma nic wspólnego. Nie wiem, jak brzmienie Fugazi, Hüsker Dü czy Jawbox wyewoluowało w takie wynalazki jak Chiodos, Silverstein lub Thursday i nie chcę wiedzieć. W każdym razie jeśli brak Wam wpierdolu sprzed lat, to odpalajcie czym prędzej Exhalants, bo to chłopaki, które definiują post-hardcore dokładnie tak, jak my. Dodając do tego troszeńkę emo, ale też w starym stylu.

London Underground – At Home With the London Underground (1983) [post-punk & dub]

Tutaj z kolei poszukiwałem dubu, ale takiego niespowinowaconego za mocno z reggae, a bardziej z post-punkiem czy też nową falą. I się udało, chociaż łatwo nie było – kilka roboczogodzin mi na tym pykło. At Home With the London Underground zawiera ni mniej, nie więcej, co właśnie wyżej wymieniony i wymieniony przeze mnie miks. I wiem, że teraz powinienem się rozpisać, co siedzi głębiej w tym materiale, ale szczerze powiedziawszy, towar ten jest na tyle deficytowy, że nie muszę. Kto lubi, ten sięga. Niechaj bas ciężkim i zjaranym Wam będzie.

Cosmic Psychos – Cosmic Psychos (1988) [garage grunge rock]

Grunge narodził się w Australii. W garażu. Takie wnioski można wyciągnąć po przesłuchaniu tego wspaniałego, napędzanego potem i przesterem debiutu. Podstawą tego wydawnictwa jest noise rock, ale taki z gatunku cholernie melodyjnych, do których można pokiwać głową, potuptać nóżką i nawet zatyczek nie trzeba zakładać. Dużo tu punktów stycznych z Wipers, a jak z nimi, to i z Nirvaną. Nie odpędzę się już od tych skojarzeń, ale nie myślcie sobie, że to jakaś gorsza wersja dwóch wyżej wymienionych. Cosmis Psychos mają swój styl i są w nim świetni.