Wiecie, że przez cały 2020 rok nie wrzuciłem ani jednej odsłony niniejszego cyklu? Nie znaczy to wcale, że nie słuchałem w tamtym okresie złych płyt. Takie się zdarzały, choć często ostrzegał mnie przed nimi zawczasu wrodzony instynkt. Innych z kolei wydawnictw, szczególnie dotyczy to tych wydawanych przez nowe składy, po prostu nie dosłuchiwałem. Szkoda było mi na to czasu. A jak nie dosłuchałem, to przecież też ich nie opiszę.
Wraz z nadejściem nowego roku pomyślałem jednak, że gdy już trafię na coś słabszego, to po prostu dorzucę to do listy i w odpowiednim momencie o wszystkim napiszę. Nie zamierzam się przy tym silić na wielkie analizy – energię na nie wolę zostawić na płyty ciekawe, które staram się Wam polecać na co dzień. W każdym razie moim zamiarem jest ostrzec Was w sposób humorystyczny przed niektórymi albumami. Ewentualnie posprzeczać się w komentarzach o to, kto ma rację 😉
ROME – Parlez-vous hate? (2021) [poppy neofolk]
Płyta idealna do opisania w kontekście dwóch trendów. Pierwszym jest przerost ilości nad jakością. Jérôme Reuter w dwa lata wydał cztery albumy i nie ma siły na to, by każdy z nich prezentował odpowiedni poziom. Drugą sprawą są tzw. wydawnictwa pandemiczne: nagrywane często w zaciszu domowym, z powodu wolnego czasu i braku możliwości koncertowania, a nie z potrzeby serca czy też nadmiaru kreatywności. Parlez-vous hate?, chociaż próbuje przebić się swoim nowatorskim podejściem do mocno ograniczającego gatunku, w którym przyszło komponować jej autorowi, ponosi totalną porażkę. Co znamienne, najciekawsze są tu utwory zachowane w duchu starej twórczości, bowiem eksperymenty z popową estetyką i naprawdę kiczowatymi refrenami zamiast zaciekawienia, budzą raczej zażenowanie.
Martin Gore – The Third Chimpanzee EP (2021) [don’t know nothin’ about techno]
Tu oczekiwań nie miałem żadnych, ale i tak nie wpadłbym na to, że Gore przestrzeli i to tak bardzo. Nawiązując do tytułu, to materiał na tej krótkiej EPce faktycznie brzmi tak, jak gdyby do programów do tworzenia muzyki i syntezatorów dorwał się szympans. Ambientowe pasaże w jego wykonaniu (z okazjonalnymi wtrętami z techno i industrialu) są totalnie nieangażujące, a w pewnym momencie zaczynają wręcz irytować. Już na imprezach tematycznych z tanimi remiksami i DJem z dostępem do Spotify bywa ciekawiej. Nie wiem, dla kogo jest to wydawnictwo. Fani Depeche Mode się od niego odbiją, znawcy elektroniki wyśmieją, a sam twórca też raczej nigdy nie skorzysta ze ścieżek, które nagrał na The Third Chimpanzee.
Weezer – OK Human (2021) [chamber whatevah’]
To i tak najlepsza płyta Weezer od wielu lat. Może dlatego, że nagrana na poważnie? Niestety i to nie ratuje jej przed trafieniem do worka z napisem „średniawka”. Dziwią mnie wyższe oceny wśród słuchaczy i krytyków, bo zespół nie pokazuje tutaj niczego nowego. Jakby nie udawał, czego by nie wymyślił (tytuł jest oczywistym nawiązaniem do znanego nam wszystkim arcydzieła) i w jakie stylistyki by się nie przebrał, to i tak wychodzą z tego śmieszki. Niestety psuje to odbiór całości, bo ten rubaszny humorek i po prostu brak pomysłów na dobre piosenki, przykryte są tu warstwą (mimo wszystko) ciekawego brzmienia. Fajnie, ale po przesłuchaniu w głowie pozostaje jedno wielkie „nic”.
Mush – Lines Redacted (2021) [ain’t my kind of post-punk]
Osobiste rozczarowanie, bowiem czekałem na to, że Mush się przebudzi i rozwinie swoje brzmienie z EPki Induction Party z 2019 roku. Nie wiem, czy pary i pomysłów starczyło tylko na nią, ale prawdą jest, że w dobie angażujących rockowych składów z pogranicza art (post) punka, niedopuszczalnym jest nagrywanie nudnych smutów, w których nie dzieje się nic. Tym bardziej, gdy gdzieś tam tkwi ten potencjał, ale charakterystyczny wokal nijak nie wpasowuje się w muzykę będącą muzyczną kalką Parquet Courts i Polvo. Szkoda.
God Is An Astronaut – Ghost Tapes #10 (2021) [booooooooooring post-metal]
Dobrze, że stare składy instrumentalnego post-rocka nadal nagrywają płyty. Gdy robią to tak, jak Mogwai na swoim ostatnim albumie, to na twarzy pojawia się uśmiech. As the Love Continues można odpalić do czytania i złapać się na poczuciu przyjemnego spędzenia czasu. Niestety God Is An Astronaut na Ghost Tapes #10 już nie wywołują takiego wrażenia. Autentycznie ziewnąłem w połowie tej płyty, a sama modyfikacja stylu na rzecz lekkiego dociążenia gitar nijak nie przyniosła oczekiwanych efektów. W 2021 roku tak się nie gra post-rocka, a tym bardziej post-metalu. Żadnego poszerzania granic czy nawet prób nawiązania do obecnych trendów. OK, nie trzeba, nikt nie każe. Tylko czemu to jest takie nudne?
The Horrors – Lout EP (2021) [industrial wannabes]
The Horrors redefiniuje się po raz kolejny? Oby nie. W sumie na papierze pasowałby im skręt ku industrialnym dźwiękom, ale praktyka pokazuje, że zmiana ta wywołana została raczej brakiem pomysłów na siebie niż faktyczną potrzebą wypływającą z serca. Nie wszystko jest jeszcze stracone, bo może grupa faktycznie obwąchuje się dopiero z gatunkiem i jeśli podąży tą ścieżką, to opanuje jego zasady? Cieszyłbym się, ale jeśli jednak wróci z podkulonym ogonem do poprzedniego brzmienia, a Lout pozostanie niezrozumianym (przeze mnie na pewno) eksperymentem, to też się nie obrażę.
serpentwithfeet – DEACON (2021) [ART!!!]
Polaryzujący to krążek, nie zaprzeczę. Niestety – mnie nie porwał. Chciałem napisać, że próbuje nawiązać do tego, co w sferze popowej robi mainstream, ale zabrakło mi argumentów, bo przecież totalnie nie jestem w temacie. Dobra, patrząc więc od innej strony, serpentwithfeet wrzucił po prostu za dużo do jednego wora. Pop w każde ambitniejszej odmianie wylewa się z poszczególnych utworów, ale zamiast porozkładać akcenty z głową, Josiah Wise odkręcił kurek z wodą gatunkową i zapełnił nią całą wannę. Potem szybka akcja – czerpak – i nalewamy do butelek. Przepraszam bardzo, ale ja preferuję wodę z filtra, więc nie skosztuję. Lepiej smakuje, a i sensu w kupowaniu zapakowanego, obrandowanego nazwą korporacyjniaka napoju z wnętrza ziemi nie widzę.