Nadrabianki #27

Nastała jesień, więc będzie więcej czasu na pisanie o płytach. Trochę tych wydawnictw, o których chciałbym wspomnieć i zarekomendować szerszej publice jeszcze mi zostało, więc zbytnio nie przedłużając, zapraszam do zapoznania się z kolejną, nadrabiankową 10-tką.

W rolach głównych: New Candys, Mako Sica, Unto Others, Małomiejsca, deafhaven, Prąd, CHVRCHES, OvE, HTRK i Mazzboxx.

New Candys – Vyvyd (2021) [psychedelic dream post-shoegaze]

Vyvyd to po prostu najlepsza płyta New Candys. Przy tym nie jest żadnym przełomem w brzmieniu. Co to, to nie. Zespół gra to, co zawsze, tylko tym razem trafia bliżej środka tarczy. To zasługa naprawdę przemyślanych i wpadających w ucho kompozycji. I naprawdę nie ma co w tym przypadku szukać dalej: formułować wydumanych teorii czy wymyślać przyczyn takiego stanu rzeczy. Materiał robi tu robotę (jak te gitary pięknie się dopełniają!) i tyle, nic więcej. Przysiedli, wymyślili, nagrali – teraz mogą spijać śmietankę, czytając tak pozytywne recenzje, jak moja.

Mako Sica / Hamid Drake featuring Tatsu Aoki & Thymme Jones – Ourania (2021) [post-jazz]

Kolejna płyta Mako Sica nagrana z legendą free jazzu – perkusistą Hamidem Drake’iem. Tym razem skład zespołu reprezentują Brent Fuscaldo oraz Krzysztof Drążek, a trio wspomagają dodatkowo Tatsu Aoki i Thymme Jones. Nie będę przy tym wymieniać wszystkich instrumentów, na których grają muzycy, bo zajęłoby to więcej miejsca niż właściwy opis zawartości albumu Ourania. A ta stanowi synonim wolności – twórczej, dźwiękowej i stylistycznej. Panowie wychodzą od egzotycznie brzmiących jazzowych miniatur, by płynnie skręcić w rejony awangardowe, uzupełnić bazę post-rockiem i pokryć całość warstwą prawdziwej, a przy tym mrocznej psychodelii. Brzmi jak przepis na skomplikowaną muzykę dla nikogo, a jest wręcz odwrotnie. Trudno nie wsiąknąć w ten trudny do opisania klimat. Trochę przesycona papierosowym dymem amerykańska knajpa sprzed kilkudziesięciu lat, a trochę zapomniane przez bogów pustkowia gdzieś na Bliskim Wschodzie. Bariera wejścia do tej przedziwnej krainy jest zaskakująco niska i warto sprawdzić samemu, jak wyjątkowa jest to miejscówka. Nie bójcie się. Ourania czeka na odkrycie.

Unto Others – Strength (2021) [heavy gothic metal]

Za jednym oknem burza, piorun błyska na horyzoncie, a do tego na pobliskim drzewie widzimy łypiącego na nas złowrogo kruka. Za drugim oknem świeci słonko, w tle widzimy krajobraz Wielkiego Kanionu i przelatującego gdzieś wysoko na niebie, machającego majestatycznie skrzydłami sokoła. Co to za dziwne miejsce, pytacie? Ano dom, w której powstawała druga płyta przemianowanego obecnie na Unto Others, a znanego wcześniej pod nazwą Idle Hands zespołu. Grupy, która definiuje na nowo to, czym może być epicki gotyk. Te dwa elementy są tu bardzo wyraźne i chociaż w teorii wydaje się, że to niemożliwe, to dopełniają się idealnie. Także jeśli nie mierzi Was wizja latającego na jednorożcu Nazgula, to Strength może stać się jedną z Waszych ulubionych płyt mijającego roku. W moim podsumowaniu tego okresu na pewno znajdzie się wysoko.

Małomiejsca – Yeah then (2021) [dub ethnoromanticwave]

Znacie ich z takich projektów jak 3moonboys, Alameda czy Variété. Za to na pewno nie mieliście okazji poznać ich z tej strony. Duet Piotr Michalski i Marcin Karnowski wykorzystał czasy lockdownu na nagranie tego, co im w duszy gra. A gra naprawdę dużo, bo panowie płynnie przechodzą od klawiszowych, kiczowatych partii do fragmentów etnicznych, mieszając to wszystko z nową falą, swojskim disco i okraszając dodatkowo dubowym podbiciem. Mieszanka wydawałoby się, lekko niestrawna, ale to nieprawda. Yeah then nie sili się na ambicje, a faktycznie stanowi swobodny, muzyczny zapis wszystkich inspiracji jego twórców. Pogodna to i zaskakująco przyjemna to w odbiorze rzecz.

deafheaven – Infinite Granite (2021) [shoegaze]

Jeśli jesteście ciekawi, jak Infinite Granite odbiera osoba, która wcześniej nie miała do czynienia z twórczością deafheaven, to trafiliście pod dobry adres. To nie tak, że zespołu będącego wizytówką gatunku zwanego blackgaze nie znałem wcale. Po prostu nigdy nie było okazji podejść do jego twórczości w konkretny sposób. W myśl zasady lepiej późno niż wcale sięgnąłem więc po najnowszą, mocno odmienną od dotychczasowej działalności grupy płytę. I co dostałem? Bardzo przyjemną, naprawdę wciągający album z głównie lekkim, a jedynie miejscami mrocznym, za to w każdym momencie niezwykle estetycznym dream popowym shoegazem. Oba gatunki lubię, nowości z tego poletka rzadko mnie porywają, ale Infinite Granite autentycznie ma w sobie te emocje, których brakuje wielu artystom biorącym się za barki z hałaśliwą odmianą tej melodyjnej w swej istocie muzyki. Bardzo ładna płyta, do której chce się wracać.

Prąd – Octotanker (2021) [psychedelic space coldwave]

Lat na karku sporo, trochę o muzyce też już piszę, ale pewne połączenia gatunkowe i tak nie przestają mnie zadziwiać. Wrocławski Prąd daje przykład temu, że poza Ziemią też słucha się zimnej fali. Konkretnie, to słuchają jej nafaszerowani nieznanymi na naszym padole psychodelikami Obcy. Inaczej brzmienia Octotanker wytłumaczyć się nie da. To muzyka tak samo „kwaśna”, co mroczna. W tym dźwiękowym krajobrazie pustynia miesza się z wiszącym nad nią sufitem z gwiazd, a wampiry zamiast krwi piją wywar z nielegalnych grzybków. Brzmi to dziwnie, przyznaję, ale się sprawdza. Szczególnie w utworach rozbudowanych – otwierającym Bring Me The Head Of Nurse Hatchett czy zamykającej Aokigahara, gdzie ten specyficzny nastrój i stylistyczne połączenie najbardziej rozwijają skrzydła.

CHVRCHES – Screen Violence (2021) [synthpopop]

Właściwie to pogodziłem się już z myślą o tym, że CHVRCHES to przede wszystkim fajny debiut i że od tego czasu grupa ciekawiej prezentuje się na zdjęciach promujących kolejne wydawnictwa, niż na nich samych. A tu taka niespodzianka. Screen Violence to zdecydowanie najlepszy album tria i wcale nie chodzi tu o to, że gościnnie w jednym z utworów udziela się Robert Smith. Wszystkie kompozycje trzymają nadzwyczaj wysoki poziom, ale najważniejsze jest to, że zespół pozbył się tego, co uwierało w nim najbardziej – monotonii. Chociaż utwory utrzymane są w podobnej, neonowej stylistyce, to znacznie się od siebie różnią. Z tym bywało u CHVRCHES w przeszłości różnie. Tak jakby grupa za bardzo wzięło sobie do serca powiedzenie o tym, że trzeba znaleźć sobie własny styl. Na Screen Violence jest tak, jak być powinno: znanej z ich nagrań cukierkowatości jest w sam raz, ale same łakocie mają już kilka smaków.

OvE – Without Territory (2021) [jazz-funk / afrobeat]

Pierwszy (?) polski projekt, który bierze się na barki z afrobeatem. Granie cieplutkich dźwięków zabarwionych funkiem w kraju, w którym jesieniozima trwa niemalże 9 miesięcy to prawdziwe wyzwanie. Kolektywowi muzyków z Ostrzeszowa, którzy na co dzień znani sią z zupełnie inaczej brzmiących zespołów, takich jak Vermona Kids, Lutownica, Let The Boy Decide, Blue Raincoat czy Low-Cut, zamarzyła się taka właśnie muzyka. Zakasali więc rękawy i wzięli się do roboty. Podpatrzyli nieco, jak robią to bardziej doświadczone składy, takie jak The Budos Band, Khruangbin oraz Menahan Street Band, przenieśli to na grunt polski i… wyszła im bardzo słoneczna, a przy tym autentycznie brzmiąca porcja dobrej muzyki na każdą pogodę. Brzmienie jest odpowiednio stonowane, cieplutkie, skupione na egzotycznym rytmie i uwydatnione dzięki swojsko brzmiącym dęciakom. Dzięki temu nie czuć tu krzty fałszu, a zabawa muzyków niewyeksploatowanym jeszcze nad Wisłą gatunkiem udziela się słuchaczowi. Aż chce się być pogodnym – bez względu na faktyczną pogodę.

HTRK – Rhinestones (2021) [dream country]

Jonnine Standish i Nigel Yang wypożyczyli pickupa i uciekli byle dalej od miejskiego zgiełku. Inaczej być nie mogło, bo Rhinestones to kolejna transformacja brzmienia HTRK, które tym razem do swojego marzycielskiego, sennego świata zabrało ze sobą akustyczną gitarę i kowbojski kapelusz. Efekt? Naprawdę oryginalna synteza gatunków, brzmiąca bardzo naturalnie i wręcz idealnie wpasowująca się w dotychczasową działalność grupy. Nawet podskórnie wyczuwalny dub, tak ważny element brzmienia HTRK, da się znaleźć na Rhinestones – tym razem pod postacią jednostajnych rytmów. Nic tylko odkurzyć kowbojki i wyruszyć w podróż z tą właśnie płytą w głośnikach.

Mazzboxx – Mazzboxx (2021) [jazz / electronic]

Projekt dwóch wizjonerów gatunku – Jerzego Mazzolla i Igora Pudło – w którym nic nie jest takie, jakim wydaje się na pierwszy rzut oka. I ucha. Zacznijmy jednak od początku. Po całkiem udanych koncertach, zagranych w 2008 roku, pierwszy z wymienionych zapragnął wydania z nagranego na nich materiału albumu koncertowego. W 2010 roku taśmy trafiły do Igora Pudło, a ten, zamiast dokonać selekcji, poddać masteringowi i wypuścić to w takim kształcie, w jakim zostało zagrane i nagrane, postanowił nieco pobawić się otrzymanymi utworami. Pozszywał z nich, na wzór Frankensteina i jego dzieła, coś zupełnie innego, nowego. W tym jednak przypadku potwór nie zemści się na swoim stwórcy, bo najzwyczajniej w świecie jest produktem udanym. Obu panom udało się stworzyć coś naprawdę ciekawego. Coś, co moglibyśmy umieścić na styku ich dotychczasowej działalności, a przy tym zachowującego cechy charakterystyczne stylu twórców. Połamana elektronika i poszatkowany jazz na jednej rozbrzmiewają (tu) płycie.