Przyszły wakacje, dzieci mają wolne, dorośli marzą o tym, by być dziećmi i mieć wolne. W każdym razie każdy z nas stawia teraz na nieco inne rozrywki, a sprzyjają ku temu festiwale. Wielkie imprezy, które wróciły w mniejszej lub większej chwale, pochłaniające nasz czas i sporą część oszczędności. Z tego względu to ostatnia porcja krótkich recenzji przed festiwalowymi polecankami. Polecam więc na chwilę się przestawić, zmienić priorytety i zabrać się do odsłuchu poniższych płyt, bo są to naprawdę dobre, warte Waszej uwagi wydawnictwa.
A ich autorami są: Trupa Trupa, Börn, Why Bother?, Prayers, Daniel Spaleniak, Hangman’s Chair, Bajzel, TV Priest, Raban, Şatellites.
Trupa Trupa – B Flat A (2022) [funeral/psychedelic post-punk]
Niby grupa przyzwyczaiła nas już do funeralnej muzyki i tak samo optymistycznych tekstów, ale B Flat A nawet i w takim kontekście wzbija się na wyżyny fatalizmu. Dźwięki generowane przez Trupę Trupa są tu iście apokaliptyczne, a zespół, zamiast stawiać na piosenki, mozolnie buduje (wisielczy) klimat. W grze muzyków jest też sporo nerwowości, ale bynajmniej nie z powodu tego, że nie wierzą w to, co chcą nam przekazać. Wręcz przeciwnie: dobrze zdają sobie sprawę z tego, jak źle jest naprawdę, nie odwracają od tego oczu, a raczej wręczają nam lupę i mówią: „patrzcie, oto zbliżamy się do końca”. Może zbyt mocno, może nieco zbyt szczerze, ale trzeba powiedzieć, że B Flat A to piękna ścieżka dźwiękowa na te finalne dni.
Börn – Drottningar dauðans (2022) [death/noise rock]
– Dzień doberek! Czy dostanę może wpierdol?
– Ano tak, jest. Tylko że taki muzyczny, z Islandii. Post-punkowy do tego, mocno mrocznawy. Nie wiem, czy podpasuje. Börn się nazywa.
– A doświadczenie jakieś ma?
– Niewielkie, bo dopiero drugi raz wykazuje się inicjatywą. Za to energii ma mnóstwo; do tego jest krótki i konkretny – 22 minuty bólu w zaledwie dziewięciu ciosach.
– Coś nie przekonuje mnie to. Wygląda na słabiaka. Potrzebuję sprawdzonego zawodnika.
– Może na pierwszy rzut oka tak, ale gwarantuję, że to będzie jedna z najciekawszych, najbardziej intensywnych i charakterystycznych rzeczy w tym roku, z jakimi będziesz mieć do czynienia. Serio. Absolutna wpierdolowa topka.
– No dobra. Podobno się znasz, rozeznanie jakieś tam masz. Dawaj to niemożliwe do wymówienia Drottningar dauðans. Raz się (nie) żyje!
Why Bother? – II (2022) [psychedelic noise rock]
Problem z tą płytą jest jeden – materiał ten nie nie dorównuje temu co potrafi i jak prezentuje się Why Bother? w wersji „na żywo”. Co nie jest automantycznie złe, a i ma swoje dobre strony. Plusem jest sytuacja, w której jeszcze tego zwichrowanego składu na żywo nie widzieliście. Minusem sytuacja odwrotna, bo na taśmę nie udało się przelać całej tej muzycznej degrengolady, patologii i zezwierzęcenia. Tylko że na scenie są to naprawdę wyżyny powższych, więc ujmy w tym fakcie nie ma. Mówi się trudno i tak słucha się z przyjemnością dalej. Bo nawet w takim kontekście II to album dobry, warty odsłuchu i nadal mocno poniewierający słuchacza. Do tego nieodżegnujący się od tego, do czego przyzwyczaili nas muzycy go tworzący (m.in. Bartosz Boro Borowski z Lonker See czy Maciej Szkudlarek z Lastryko). Słowem – czuć tu oprócz wysokiego stężenia (zdrowego!) testosteronu powiew morskiej psychodelii. Czyli co? Cios w szczenę, ale nieco zamarkowany i w dobrej wierze. By oprzytomnieć, spojrzeć na świat z innej, szerszej perspektywy. Wyjść poza strefę komfortu.
Prayers – Chologoth (2022) [cholodarkwave / cholosynthpunk]
Jeden z najoryginalniejszych projektów na współczesnej scenie elektronicznej… o ile w przypadku tego duetu w ogóle można mówić o przynależności do jakiegokolwiek muzycznego nurtu. W ich przypadku liczy się szacunek ulicy; ludzi zamieszkujących ich okolicę. Latynosów-gotów po odsiadce, ubranych w skórzane katany, wydziaranych, umięśnionych, wyglądających tak przerażająco, że z drogi zszedłby im największy kozak. Pomimo tego, że ich ulubioną rozrywką jest bitwa na gołe pięści i kultywowanie starych tradycji oraz własnej kultury, to są to bardzo wrażliwe chłopaki. Świat rozumieją doskonale, ale tłumaczą go sobie na swój sposób. Będący definicją niszy w niszy pozostaje im agresja i bezpośrednia konfrontacja. Najlepiej przy mocnych, darkwave’owych beatach i szybkiej, skandowanej nawijce. Chologoth to z kolei najbardziej otwarta pod względem brzmienia płyta Prayers, więc jeśli obcy jest Wam ich świat, to możecie zacząć poznawać go właśnie tutaj. Uważajcie – to wciąga.
Daniel Spaleniak – Tape V (2022) [psychedelic gothic slowfolk]
Mnie nie chce się tego pisać, a jemu pewnie czytać. Mowa o tym, jak to wspaniale piosenki Daniela Spaleniaka sprawdzają się na przeróżnych ścieżkach dźwiękowych. W końcu media (ale też i management) wrzuciły go do szufladki „klimatyczny, a przy tym różnorodny artysta”. Ale co się dziwić, skoro tworzona przez niego muzyka ma tę właściwość, że naturalnie sobie „płynie”, a słuchaczowi pozostaje dobrać do niej odpowiednie obrazy – czy te narzucone z ekranu, czy też te pochodzące z własnej wyobraźni. Tak właśnie jest, wszyscy o tym wiemy i nie ma sensu się powtarzać. Przy okazji wydania Tape V warto jedynie dodać, że to najlepszy zbiór piosenek ze wszystkich dotychczasowych w karierze tego twórcy i zbiór ten jest też bardzo dobrze skomponowaną całością, tj. płytą. Sunie ten Spaleniak ze swoim wyjątkowym głosem przed siebie, okrasza to wszystko piękną, ambientową produkcją (nie mylić z brzmieniem) i co rusz chce się do tych skrawków własnych wspomnień i chwil wracać. Taki właśnie efekt wywołuje Tape V.
Hangman’s Chair – A Loner (2022) [cold doomwave]
Wspaniale jest się smucić. Wejść do czarnej dziury pełnej rozpaczy, umazać się łzami żalu, wytarzać się w błocie straconych szans. Można też ewentualnie puścić najnowszą płytę Hangman’s Chair, składu, który dokładnie kuma, o co chodzi z tym całym, stale utrzymującym się przygnębieniem. Ba, może go nie romantyzuje, ale na pewno dodaje mu szlachetności i kolorów. Tych ciemniejszych, nieco gotyckich, ale też połyskujących metalicznymi odcieniami. Otacza je chłodna, coldwave’owa bryza, spowolnione tempa w doomowym stylu i solidna, shoegaze’owe mgła. Przepis na tragedię, chciałoby się powiedzieć, ale nie. Znają chłopaki umiar, potrafią połączyć te elementy tak, że zamiast solidnie się ośmieszyć, dostarczają prawdziwych emocji. Oczywiście jakich, to zdradziłem już na wstępie. Czasami trzeba się poddać melancholii. Ważne w jakim stylu – w takim jak na A Loner warto. Oj i to jak warto.
Bajzel – Game Over (2022) [experimental OST]
Graliście w Małysza? Ja tak. Nie wiem, czy Bajzel też, ale wiem tyle, że na pewno grał do Małysza. W sensie do gry ze skokami narciarskimi, w tym przypadku sieciowej produkcji pt. Ski Jump Simulator. Nie pamiętam zbyt dużo tego typu wydawnictw w kręgu polskiej alternatywy, więc czym prędzej, z dużą ciekawością, sięgnąłem po Game Over. I zdziwiłem się, bo otwierający tę płytę kawałek to hicior. Z tym że autorstwa Amby, czyli jednego z nowszych projektów Bajzla, w którym udziela się też Marika Bocewicz. Real Find to rave’owe sztosiwo z bardzo charakterystycznym, bo przechodzącym przez różne stany i tony wokalem. I to jedyny taki rodzynek na Game Over, bo dalej mamy (w większości) instrumentale. Te są nieco mniej szalone, może nie tak melodyjne, za to bardzo klimatyczne. Razem tworzą naprawdę nietypową, bo bardzo udziwnioną, kipiącą nieoczywistymi pomysłami i niebanalnymi rozwiązaniami brzmieniowymi, ścieżkę dźwiękową do gry ze skokami narciarskimi w roli głównej. Gratuluję odwagi jej twórcom, a Bajzlowi tego, że pozostaje sobą i dostarcza wysokiej jakości rzeczy nawet w tak nietypowym projekcie.
TV Priest – My Other People (2022) [noise brexitcore punk]
Po wydaniu debiutu znaleźli się tacy, którzy zarzucali TV Priest zbytnie inspiracje Idles. Z jednej strony rozumiałem, skąd się to bierze (i nie chodziło o tylko o stylówę wokalisty Charliego Drinkwatera), z drugiej nie do końca się z tym zgadzałem. Jeśli patrzeć na TV Priest jako część tego samego nurtu, to dość logicznym jest, że w ich muzyce znalazły się elementy podobne do zespołów już go tworzących. Nie inaczej jest na My Other People, ale tu akcenty położone są jeszcze inaczej. W muzyce Brytyjczyków znajdziemy tym razem zdecydowanie więcej dźwięków hałaśliwych i eksperymentalnych. Niby nadal stawiają na piosenki, ale tym razem mają one nieco mniej oczywistą strukturę. Ciekawy, w sumie nieco nieoczekiwany, ale jakże miły dla ucha zwrot. A i Charlie zamiast plakatu Joe Talbota nad łóżkiem zawiesił sobie podobiznę Morrisseya. Sam śpiewa nieco jak legenda The Smiths, z tym że jego głos brzmi tak, jak gdyby ten wychylił już kieliszek wina. Albo nawet całą butelkę.
Raban – Raban (2022) [alternative rock / 90s post-hardcore]
Świetna sprawa, że ktoś lubi lata 90. tak mocno, jak ja. Cały skład osobowy Rabanu dał się już poznać jako piewcy tego (wyjątkowo udanego) okresu w kontekście jakości muzyki gitarowej. Znacie ich z takich składów jak Bastard Disco czy The Spouds. Płytą Raban dorzucają kolejnych kilka groszy do tej historii, polegającej na nawiązaniu do… historii. Znaczy się, jest to rzecz, która mogłaby być wydana zarówno w epoce, jak i teraz. Dla mnie to duża zaleta, ale pewnie znajdą się też tacy, którym pasować to nie będzie. I ci właśnie, którzy szukają jakichkolwiek nowinek w graniu starego, sprawdzonego alternatywnego rocka (kuriozalna jest to etykietka, ale jak prawdziwa w tym wypadku) z post-hardcore’owymi naleciałościami, mogą kręcić nosem. Nie ma tu bowiem żadnych urozmaiceń czy też eksperymentowania z brzmieniem. Są tylko albo aż (przyczyniam się do tego drugiego określenia) bardzo dobre piosenki z ciekawymi, zaangażowanymi tekstami. Zagrane na gitarę, perkusję, bas, okazjonalne synthy i ciągnący melodię wokal. Sprawdzona rzecz na wysokim poziomie.
Şatellites – Şatellites (2022) [anatolian funk]
Wspaniale buja ten anatolijski rock z… Izraela. Jest to zdecydowanie jedno z moich największych, tegorocznych odkryć. Przepełnione psychodelą, ale też świeżością. Widać u muzyków otwartą głowę, bo nie boją się odgrywania znanych motywów na własny sposób. Przede wszystkim jednak prą do przodu. Głównie bawiąc nas świetną grą instrumentalną, a głos traktując jako dodatkowe narzędzie do stworzenia pożądanego klimatu. A nastrój jest iście bajkowy, bardzo egzotyczny, ale też (dzięki temu) niezwykle interesujący i wyjątkowy. Bardzo doceniam to, jak każdy z instrumentów znajduje tu swoje miejsce. Sekcja wprowadza w hipnozę, gitara bawi się naszą wyobraźnią, klawisze „zakwaszają” całość, a wokal dopowiada brakujące, subtelne szczegóły. Krautrock na miarę XXI, zróżnicowanego i czerpiącego garściami z różnych kultur wieku.