Ciekaw jestem, czy gdybym nie napisał, że wszystkie opisane poniżej płyty pochodzą z 2020 roku, to dałoby się to wychwycić podczas samego odsłuchu. A może to nie o brzmienia inspirowane latami 80-tymi czy 90-tymi tu chodzi, a o dzisiejszą perspektywę? Jaka nie byłaby odpowiedź, to prawdą jest, że wszystko do nas wraca. Tak więc dziś piszę o rzeczach świeżych, ciekawych i nowoczesnych, a przy tym stanowiących niezły punkt wyjściowy do tego, by poszukać oryginalnych źródeł inspiracji ich autorów.
Zapraszam do lektury i odsłuchu 10 tegorocznych płyt Narrow Head, Spopielony, Staring Problem, Hańba, Frankie and the Witch Fingers, Formy Planet, Girl Friday, Give Up to Failure, Black Marble, Lonker See.
Narrow Head – 12th House Rock (2020) [alternative rock/metal shoegaze]
Przyznam, że sięgnąłem po 12th House Rock zaraz po tym, gdy w zakamarkach Internetu wyczytałem o podobieństwie zespołu do The Smashing Pumpkins. To dobry trop, ale też mocne uproszczenie, bo to tylko jedna ze składowych brzmienia Narrow Head. Zespół w równym stopniu inspiruje się wieloma innymi, gitarowymi składami z lat 90-tymi. Ktoś skojarzy krzykliwy wokal przeplatany melodycznym śpiewem z Deftones, innemu ciężar i tempo wyświetli w głowie nazwę Hum. Te trzy składy i muzyczne style przez nie reprezentowane stanowią filary 12th House Rock. Płyty, która atakuje ścianą dźwięku, ale zawiera w sobie równie dużo wpadających w ucho refrenów i stylowego brzmienia. Wszystkim łasuchom takich klimatów, do których nie będę ukrywał, sam należę, mogę śmiało polecić ten album.
Spopielony – OCCULT EP (2020) [dungeon ambient dub]
Podoba mi się koncepcja wytwórni Opus Elefantum Collective polegająca na tym, że twórcy w niej zrzeszeni wydają (lub wydadzą) materiał, na którym w autorski sposób interpretują „zadany” im temat. Po EPce OCCULT Janusza Jurgi przyszła kolej na czarną magię w wykonaniu Czarka Zielińskiego i jego solowego projektu Spopielony. Jeden z ciekawszych twórców dungeon synthu podszedł do tego motywu trochę inaczej niż jego labelowy kolega. Jurga wskrzeszał u siebie demony; Zieliński z kolei wpuszcza sporo dubowego powietrza do swoich mrocznych, zilustrowanych retro-grafiką korytarzy. Efekt jest odświeżający, bo nie dość, że okultyzm w wersji Spopielonego faktycznie straszy, to sam twórca prowadzi przy tym ciekawy dialog ze swoją wcześniejszą twórczością. To nadal mógłby być soundtrack do gry komputerowej, ale ta muzyka równie dobrze sprawdza się jako samodzielny środek do osiągnięcia pożądanego celu. Tym są gwarantowane koszmary, które z pewnością zawitają w nocy, już po odsłuchu tego materiału. A o tym marzy przecież każdy fan horroru.
Staring Problem – Eclipse (2020) [indie gothic / post-punk]
Może to kwestia miejsca, w którym znalazłem wzmiankę o Staring Problem (polecam kanał TegoSłucham), a może to, że słuchałem Eclipse zaraz po Hunger for a Way Out Sweeping Promises, ale obie te płyty wydają świetnie uzupełniać. Nie jest to podobieństwo jeden do jednego, bo i dynamika i brzmienie trochę inne, ale nazywając to nieco górnolotnie, wrażliwość podobna. Jestem pewien, że komu podobał się debiut duetu, temu spodoba się i to, co do zaproponowania ma na swojej pierwszej płycie trio ze Staring Problem. Czy chodzi o podejście do wysłużonego, granego za pomocą schematów przez wielu gatunku? To na pewno. Posłuchajcie chociażby interpretacji M (w oryginale oczywiście The Cure), gdzie mrok i otępienie zastąpione zostają energią i groovem. Staring Problem mają na siebie pomysł, tworząc outsiderski klimat, któremu trudno się oprzeć. Eclipse trwa zaledwie chwilę, bo tylko 25 minut, ale błędem byłoby je przegapić.
Hańba – Nikt nam nie zrobił nic (2020) [folk post-punk]
Nikt nam nie zrobił nic to najlepiej oddająca fenomen Hańby płyta. To dość zabawne, biorąc pod uwagę fakt, że zespół wkroczył tutaj na tereny historii alternatywnej. Autorem kilku z tekstów do kompozycji z tego albumu jest Ziemowit Szczerek, autor Rzeczpospolitej zwycięskiej. Książki, w której możemy zapoznać się z opowieścią o tym, co by było, gdyby Polska wraz z Aliantami wygrała w 1939 roku wojnę z Niemcami i to po zaledwie kilku tygodniach. Kusząca wizja, prawda? W teorii na pewno, ale nie dajcie się zwieść, bo największym wrogiem Polski jest sama Polska i Hańbie w znakomity sposób udało się udowodnić tę tezę. Wygrana którą pysznią się Polacy jest złudna, bo kraj nadal pełen jest problemów – biedni nie stali się nagle bogaci, a kompleks przed zagranicą nie wyparował ot tak, z dnia na dzień. Nadal się nie lubimy i choć wspominamy zwycięstwo zamiast porażek, to marna to pociecha. Nie tylko tekstowo i koncepcyjnie Hańba przeskakuje samych siebie. Towarzyszy temu równie pomysłowa, pokombinowana muzyka, stanowiąca połączenie ulicznego folku z niemalże post-punkowymi, eksperymentalnymi rozwiązaniami. Dochodzi do tego naprawdę udana produkcja, przez co płycie bliżej do jedynych w swoim rodzaju (kto był, ten dobrze wie o czym mówię) występów grupy na żywo. Hańba biorąc na tapetę alternatywną historię pisze też własną opowieść – o zespole wyjątkowym, stale poszukującym, wyróżniającym się. Mowa o skali światowej oczywiście.
Frankie and the Witch Fingers – Monsters Eating People Eating Monsters (2020) [heavy psychedelic garage krautrock]
Właściwie to takich psychodelicznych odjazdów poszukuję. Trudno je znaleźć, ale warto trochę pogrzebać, bo można trafić właśnie na takie perełki jak Monsters Eating People Eating Monsters. Płyt, które w swojej istocie są progresywne, poszukujące i stanowią muzyczną definicję kalejdoskopu. Frankie and the Witch Fingers na swoim najnowszym krążku oferują chętnym jazdę bez trzymanki, w której żonglują stylistykami, bawią się zmianą tempa, odwiedzają niedostępne dla przeciętnych zjadaczy chleba miejscówki i szukają nowych doznań. Zasady ustalają sami, podróżują bez przerw, pełni energii i nietypowych pomysłów. Kupujesz bilet, wsiadasz do kolejki i wsiąkasz. Pytacie o ewentualny zwrot wejściówki? O tym nikt tu nie słyszał, bo naprawdę trudno nie przepaść w tym labiryncie dźwięków, zwrotów akcji i towarzyszącej nam, bez przerwy zmieniającej się palety kolorów. Monsters Eating People Eating Monsters jest pod tym względem mocno niedzisiejsze, bo zamiast na szybkie i krótkie doznania, stawia na długi, stale rozwijający się i zmieniający trip. Muzyczna pastylka, jaką chciałby mieć w swojej ofercie każdy dealer.
Formy Planet – Formy Planet EP (2020) [coldwave / industrial rock]
Łatwo potraktować Formy Planet jako kontynuację The Shipyard, ale to byłoby pójście na łatwiznę. W składzie projektu znalazło się co prawda dwóch stoczniowców (Rafał Jurewicz oraz Piotr Pawłowski), ale na zapowiadającej dużą płytę EPce usłyszymy też Mariusza Noskowiaka (Blenders, Dance Like Dynamite), Krzysztofa Stachurę (m.in. Band_A, Bielizna) oraz Wojciecha Noskowiaka (odpowiadającego tutaj za mix). Formy Planet to zaledwie trzy utwory, ale każdy z nich zaostrza apetyt na więcej i pokazuje możliwe kierunku rozwoju. Zimnofalowe Czekaniemy ma w sobie coś z apokaliptycznych klimatów bliskich Killing Joke, chociaż zdecydowanie więcej w nim morskiej bryzy. Romansujące z industrialem, jakby na przekór dźwiękom opowiadające o przyrodzie Attenborough Czubówna w refrenie przemienia się w nowofalowy przebój. Za to ostatnia z kompozycji (Dobrym człowiekiem) to walka kroczącego, złowrogiego basu z otwartą, punkową energią. Co jeszcze? Dobre, zaśpiewane po polsku teksty. Czekam na więcej.
Girl Friday – Androgynous Mary (2020) [indie grunge punk]
Gdybym był (bardzo słabym) marketingowcem, to z okładki debiutu Girl Friday oczy klientów atakowałyby takie hasła jak: „Czujesz się wyaleniowany? Żyjesz na marginesie społeczeństwa? Nikt Cię nie docenia? Posłuchaj tego miksu indie, post-punka i grunge’u i daj upust swojej złości!”. Na szczęście ominęła mnie (na razie) powyższa ścieżka kariery, co nie zmienia faktu, że przytoczone hasła mocno pokrywają się z zawartością Androgynous Mary. Zostawiając jednak za sobą te, wątpliwej jakości, humorystyczne wtręty trzeba przyznać, że zespół w całkiem poważny i zaangażowany sposób podchodzi do prezentowanych tematów. Muzycznie grupa oscyluje gdzieś pomiędzy Dilly Dally a Porridge Radio, wprowadzając grunge w lata 20-te XXI wieku, dodając do tego kolejną warstwę brudu utkaną z post-punku, za to na opakowanie wybierając dość zgrabne indie. Rezultatem jest płyta przebojowa, ale zawierająca przy tym odpowiedni ciężar. Zarówno stylistyczny, jak i pod względem zaprezentowanych treści.
Give up to Failure – Burden (2020) [darkgaze]
Na ten debiut czekałem od momentu, w którym w moje łapki trafił singiel zapowiadający to wydawnictwo, to jest utwór All I Wanted. Opisałem go wtedy tak: „Mrok, mgła na obszczanych podwórkach, przepite marzenia i samotna sylwetka na tle dogorywających, ulicznych latarni”. Zapowiadało się więc świetnie, a czy udało się utrzymać ten klimat na przestrzeni całej płyty? Zdecydowanie tak. Darkgaze’owych projektów w Polsce nie ma zbyt wiele, więc Give Up to Failure mają szansę stać się przewodnikiem i liderem wśród podobnych im stylistycznie grup z naszego podwórka. I to nie tylko dlatego, że są pierwsi, ale przede wszystkim dlatego, że są dobrzy w tym, co robią. Burden to album, którego należy słuchać wieczorem, gdy za oknem widzimy niewyraźne sylwetki obcych nam ludzi, a każdy większy podmuch wiatru odzywa się wyciem w kominie. Tu kocyk i kakao nie pomogą, bo to mrok większy niż ciemność. Wypływający z wnętrza, sprowadzający brutalnie na ziemię i za nic mający nasze marzenia i plany. Aktualna rzecz, więc jeśli nie boicie się wejrzeć w siebie, to Burden będzie do tego przepięknym soundtrackiem.
Black Marble – I Must Be Living Twice EP (2020)
Black Marble od zawsze był dla mnie projektem, którego bardziej chciałem słuchać, niż faktycznie słuchałem. W końcu niedzisiejszy synthpop zmieszany z elementami coldwave’u i minimal synthu to muzyczne rejony dobrze mi znane i często przeze mnie odwiedzane. Tyle na papierze, bo w praktyce zawsze czegoś mi u nich brakowało. Nie chcę stawiać od razu odważnej tezy, że umiejętności w pisaniu dobrych piosenek, ale jeśli ich tegoroczna EPka I Must Be Living Twice zawierająca covery takich grup jak Wire, Lives of Angels czy Grouper gości w moich słuchawkach nieprzerwanie od daty wydania, to zapala mi się ostrzegawcze światełko. Nie będę jednak taki, wrócę do poprzednich wydawnictw Black Marble i przyjrzę się im bliżej. Tymczasem od daty wydania katuję te kilka stylowych, pięknie zagranych i autorsko odświeżonych kompozycji. Wychodzę z założenia, że naprawdę dobrą piosenkę też można spartolić, więc trzeba oddać Black Marble to, że potraktowali oryginalny materiał z szacunkiem. I dodali dużo od siebie, wcale nie zmieniając ducha pierwowzorów, nie unowocześniając ich na siłę, a wydobywając z nich to, co najlepsze. Najlepiej widać to w Golden Age. To nieco przykurzone, syntezatorowe arcydzieło autorstwa Lives of Angels zachowało ducha lo-fi. Black Marble udało się je jednak ogrzać i sprawić, że z dość depresyjnego, ale ładnego utworu Golden Age zmieniło się w bardzo ciepłą, choć melancholijną i pełną tęsknoty kompozycję. Ja też tęsknię najbardziej za tymi czasami, których nie przeżyłem. I może dlatego tak bardzo podoba mi się I Must Be Living Twice.
Lonker See – Lonker Seessions – Duets (2020) [experimental / psychedelic]
To nie jest regularna płyta Lonker See. Nie są to też odrzuty. Sam traktuję to wydawnictwo jak eksperyment, który pozwala nieco od kuchni zobaczyć pracę zespołu. Na płycie słyszymy surówkę, zapis improwizacji zagranych w duetach, które miały miejsce w 2017 roku w Gdańsku. Dodatkowo w wersji bez masteringu, nagrane na magnetofony szpulowe. Ekstrawagancja? Raczej nie, bo przecież nikt tu nie ukrywa tego, że są to same szkice, a nie pełnoprawne, ogrywane wcześniej wielokrotnie na próbach utwory. Lonker Seessions – Duets ma jednak sporą wartość i to nie tylko dla największych fanów grupy. Czuć tutaj tę ulotność dźwięków, a fakt tego, że nie wiemy, co czai się za rogiem, jest sporym sprzymierzeńcem w trakcie odsłuchu albumu. Ten pokazuje też, jak wytrawnymi i czującymi konwencję muzykami są członkowie Lonker See. Choć o tym akurat wie każdy, kto śledzi ich twórczość od samego początku. I wreszcie, może najważniejsze, a na pewno najbardziej zaskakujące, jest w tych utworach posmak filmowości, a może nawet ambientu? Pomimo swojego szorstkiego charakteru to dźwięki, które przynoszą spokój, nie walcząc o naszą uwagę. Przez co stają się jeszcze bardziej interesujące.