Kilka pytań do… Zespołu Sztylety

O, nowy zespół z Trójmiasta! W tym akurat nie byłoby nic dziwnego, bo muzyczne inicjatywy powstają tu jak grzyby po deszczu. Lokalne brzmienie jest też na tyle zróżnicowane, że nigdy nie można być pewnym tego, na co się trafi. W przypadku Zespołu Sztylety nie będzie chyba przesadą, jeśli napiszę, że już od wypuszczenia pierwszych materiałów grupa bardzo szybko dołączyła do tej nieco większej, bo ogólnokrajowej sceny spod znaku noise rocka i post hardcore. Apetytu narobili już przy okazji wydanego w 2019 roku miniwydawnictwa pt. Demo2019. Na szczęście nie kazali czekać długo na jego kontynuację, bo już po roku mogliśmy zaznajomić się z albumem Zostaw po sobie dobre wrażenie.

Jeśli to dewiza muzyków Zespołu Sztylety, to bardzo trafna, bo materiał ten narobił niezłego zamieszania i trafił nawet do pierwszej dziesiątki najlepszych trójmiejskich albumów ubiegłego roku w zestawieniu Trójmiejskiej Encyklopedii Muzycznej. Wysoko głosowałem na nią w tym plebiscycie i ja, bo przyznaję, że jestem ogromnym fanem tej płyty.

A teraz będzie okazja sprawdzić go na żywo, bo już 10 sierpnia Zespół Sztylety zagra na Soundrive Festival 2021. W tak zwanym międzyczasie zapraszam na krótki wywiad z tworzącymi tę grupę Szymonem, Łukaszem, Ignacym oraz Marcinem.

P: Jaką rolę odgrywa w Twoim życiu muzyka? Jakie jest pierwsze związane z nią wspomnienie?

Szymon: Im dłużej myślę nad tym pytaniem, tym trudniej na nie odpowiedzieć. Na pewno jest swoistym wentylem, przyjemnością, portalem do innego świata i perspektywą rzucaną na to, co się dzieje dookoła. Jeśli chodzi o wspomnienie, jest to chyba teledysk do Mars Napada, oglądany na starym telewizorze w pierwszym mieszkaniu, które pamiętam. Czułem się rozbawiony, pobudzony i totalnie owładnięty przedstawioną wizją apokalipsy. Do dziś znam większość tekstu na pamięć.

Łukasz: Nie skłamię, jeśli powiem, że praktycznie najważniejszą z niematerialnych rzeczy. Wszystko obraca się wokół niej – przygody, wspomnienia, finanse (sprzęt i fizyczne wydania płyt), styl. Pierwsze wspomnienie – słuchanie kaset Maanam w pokoju mamy. Stąd też znam dyskografię tego zespołu na pamięć.

Ignacy: Niestety dużą, bo przez większość czasu chodzę w słuchawkach i słucham jakiegoś syfu. Aż się zastanawiałem, czy przez to nie staję się w pewien sposób nudny. Wspomnienie mam takie, że mój tata miał kasetę z Kill ‘em All zespołu wiadomo jakiego. Doprawdy – bardzo oryginalne.

Marcin: Muzyka jest w moim życiu prawdopodobnie najważniejszym medium. Towarzyszy mi nieustannie. Dlaczego tak jest? Nie wiem. Jeśli chodzi o wspomnienie związane z muzyką to najdalsze pamięcią, jakie mogę przytoczyć, to gdy rodzice zabrali mnie i mojego młodszego brata do Rabki Zdrój na wakacje. Miałem 5 lat. Jechaliśmy kilkaset kilometrów białym Volvo 740, a w radiu przez cały czas tłukli na przemian Myslovitz, Braci Golec i Kayah z Bregoviciem. Prawdopodobnie stąd wzięła się u mnie trwająca do dziś (z małą przerwą na kucowanie w liceum) miłość do twórczości Rojasa i przyjaciół. I do Volvo.

P: Co było impulsem do tego, by ze słuchacza zamienić się w twórcę?

Szymon: Rozmawiałem z Janem Dąbrowskim (Obrazek, Andante Agitato, Disweather) jakieś 10 lat temu. On chodził do szkoły muzycznej i uczył się grać na gitarze. Imponowało mi to, bo sam chciałem coś tworzyć, będąc zafascynowanym punk rockiem, ale czułem się totalnym muzycznym beztalenciem. Gdy rozmawialiśmy o „muzie”, powiedział mi, że: W sumie bas jest łatwy, każdy debil nauczy się na tym grać. W każdym razie mi się udało. Kolejną cegiełką był koncert nieistniejącego już zespołu Pornol w nieistniejącym już klubie studenckim Mechanik – też jakoś 10 lat temu. Obiektywnie na pewno było słabo, subiektywnie bawiłem się świetnie i patrząc na to, co się działo na scenie, pomyślałem: Ej, też tak mogę.

Łukasz: Zawsze gdy się czymś pasjonuję, to próbuję swoich sił w byciu kimś więcej niż tylko biernym odbiorcą pasji. To było naturalne w przypadku muzyki – nauczyłem się grać na gitarze, by grać swoje ulubiony riffy. Reszta to efekt kuli śnieżnej. W bardzo wolnym tempie, ale poszło.

Ignacy: W sumie chyba nic. Chciałem się nauczyć na czymś grać, nie miałem ulubionego perkusisty ani gitarzysty. Trochę nie rozumiem idei autorytetów. Jeżeli chodzi o zespół, to nigdy absolutnie nie była to moja inicjatywa.

Marcin: Ojciec jednego z moich najlepszych przyjaciół (Filipa), Andrzej Kaźmierczak, za czasów PRL grał na gitarze w kapelach rockowych. Kolejno – Cytrus i Korba. Kiedy jako dzieciak w podstawówce chodziłem do Filipa, poza graniem w gierki, słuchałem też legend z mchu i paproci o byciu gwiazdą rocka, życiu w trasie i graniu na Jarocinie. Zapatrzony w swoich największych idoli z zespołów takich jak Linkin Park myślałem sobie, że musi być super nagrywać płyty i grać trasy, a pan Andrzej był dla mnie ikoną porównywalną do członków największych grup rockowych na świecie. Potem dziadek kupił mi gitarę i jakoś tak samo poszło. No i nie wiem, po co grać muzykę samemu, jeżeli można grać ją z ludźmi, a zwłaszcza z najlepszymi przyjaciółmi. Więc gram.

P: Czego aktualnie słuchasz? Czy ma to wpływ na komponowanie i jeśli nie, to co innego inspiruje Cię przy tworzeniu nowych dźwięków/tekstów?

Szymon: Najprościej będzie podać cztery płyty, które katowałem w tym roku najmocniej: For the first time od Black Country, New road, Welfare Jazz od Viagra Boys, Different Class od Pulp oraz W śnialni Furii. Jeśli chodzi o inspiracje, to oczywiście one przychodzą zewsząd. Nigdy nie wiesz, jaki dźwięk wpłynie na nowy kawałek. Jeśli chodzi o teksty – jest podobnie. Często chwytliwe zdanie jest początkiem tekstu. Do tego dodaję bagaż doświadczeń, mój albo moich przyjaciół i konstruuję tekst.

Łukasz: Słucham już praktycznie tylko elektroniki. Staram się cały czas rozwijać jako słuchacz, a w obecnym świecie tylko muzyka elektroniczna może odkrywać jeszcze coś nowego. To, co miało zostać zagrane w muzyce gitarowej, już powstało. Change my mind. Najchętniej sięgam po wydawnictwa z labeli: Changeless, Northern Electronics, PAN i Posh Isolation.

Ignacy: U mnie ostatnio tendencja spadkowa – mało słucham. Z nowszych rzeczy jedyne, co pamiętam, to Dry Cleaning i Żurawie*. Naszło mnie też na jakieś klasyki typu Kasabian (Empire i S/T) oraz Arctic Monkeys (Humbug). Słuchane było także His Hero Is Gone. Niezmiennie Tim Hecker i How To Disappear Completely jako ambient do patrzenia się przez okno / na ścianę. Wszystko, co wymyślam, jest jakąś średnią wyciągniętą z tego, czego słucham ostatnio (tak myślę).

* takie życie jak trzeba się nauczyć grać własne kawałki przed koncertem 

Marcin: Najwięcej słucham chyba hardcore’u, metalu, darkwave, ambientu i hip hopu. Z ostatnich wydań zdecydowanie polecałbym Mānbryne. Jeśli mam wymienić wykonawców, których można najczęściej usłyszeć, wchodząc do mnie do mieszkania lub wsiadając ze mną do samochodu, to na pewno byliby to Converge, Public Memory, Furia, Tim Hecker, Aphex Twin, Massive Attack, Nick Cave and The Bad Seeds, Acid Bath czy klasyczny pop pokroju Madonny albo Robbiego Williamsa. A dzisiaj rano słuchałem Homo Twist i Tribulation.

P: Jaki koncert zrobił na Tobie dotychczas największe wrażenie?

Marcin: Furia na Smoke Over Dock (pierwszy raz na żywo), Converge we Wrocławiu w 2017 i Nick Cave and the Bad Seeds na Openerze 2018.

Szymon: Bamba Pana & Makaveli na OFFie 2019, Syny w klubie Ziemia w 2018 i Slaves na Woodstocku w 2017 r.

Łukasz: Mgła w 2016 roku w Krakowie, Slowdive 2017 w Warszawie i DJ Seinfeld w 2019 na Elektryków.

Ignacy: Paradoksalnie nie jestem fanem koncertów, ale lubię oglądać nagrania. Ostatnio padło na Accidente z 2016, a jako że z koncertami teraz średnio, to polecam obejrzeć.

P: Jeśli mógłbyś zmienić cokolwiek na obecnej, polskiej niezależnej scenie muzycznej, to co by to było? Jak Twoim zdaniem wpłynie na nią obecna sytuacja związana z epidemią?

Szymon: Nie wiem, czy chciałbym cokolwiek zmieniać. Przed pandemią wszystko żarło fajnie (no, może poza tą kolektywnością, o której pisze Łukasz) i zdrowo się rozrastało. Chciałbym, żeby to wróciło i organicznie żyło swoim życiem. Sytuacja pandemiczna na pewno to spowolniła i uniemożliwiła promocje poprzez koncerty, co odczuwamy wszyscy.

Łukasz: Poczucie kolektywności na scenie. Przed pandemią było z tym różnie.

Ignacy: Zespół Sztylety zrobiłbym najpopularniejszy. Wszyscy sami z siebie proponowaliby nam koncerty i chcieli z nami grać. Odnośnie epidemii, to nie wydaje mi się, żeby akurat scena niezależna była mocno poszkodowana. Wydaje mi się za to, że samo zjawisko może przyspieszyć prace nad nowym materiałem w wielu zespołach, a to zawsze fajnie.

Marcin: Tak jak pan Łukasz powiedział (a on ma zwykle rację – poza tymi przypadkami, kiedy jej nie ma). A w kwestii pandemii, powtórzę to, co napisałem już dla Idioteq – na tym pułapie, na którym my jesteśmy (czyli kiedy naprawdę promil promila wykonawców utrzymuje się z grania), najbardziej pokrzywdzeni nie są sami muzycy, a świetni ludzie, którzy ciężko pracują na zapleczu tego wszystkiego. Obsługa miejsc do grania, techniczni, czy ludzie zajmujący się na przykład logistyką lub organizacją imprez. I im należy się najwięcej uwagi i pomocy w tym wypadku. My sobie poradzimy.

P: I pytanie kluczowe: hałasy czy melodie?

Szymon: Hałasy.

Łukasz: Hałasy.

Marcin: Hałasy.

Ignacy: Z mojej strony raczej hałasy niż melodie, ale najlepiej jedno i drugie.