Podsumowanie 2020 roku. Płyty zagraniczne, które podobały mi się najbardziej [część 2]

Wczoraj wrzuciłem część pierwszą, wraz z krótkim wstępem, po którą zapraszam TUTAJ. Dziś druga połowa najciekawszych albumów zagranicznych, które pojawiły się w tym roku. Na końcu tego tekstu wrzucam także bonus – playlistę z utworami z wybranych przeze mnie do tego zestawienia płyt. Po jednym z każdej.

I jeszcze jedno. Kolejność jest alfabetyczna. Ponadto jeśli dany album został przeze mnie opisany wcześniej, to z jego pełną recenzją możecie zapoznać się, klikając w odsyłające do niej hiperłącze.

METZ – Atlas Vending

Jeśli METZ zaczną regularnie nagrywać takie albumy jak Atlas Vending to obiecuję, że przestanę żartować z ich podobieństwa do Nirvany. Na swoją obronę powiem, że zespół sam się od takich porównywań nigdy nie odżegnywał, a dodatkowo dorzucał paliwa do pieca ironicznych komentarzy, samemu powołując się na inspiracje zespołem z Aberdeen. Przy Atlas Vending też pewnie można by zwrócić na nie uwagę, ale to tylko jeden z elementów. Mam wrażenie, że METZ mocno przysiedli nad kompozycjami, bo o ile brzmienie zawsze mieli soczyste, tak na drugiej i trzeciej płycie zlewało się to wszystko w jedną, hałaśliwą masę. I tym razem hałasów nie brakuje, sam materiał też jest bardzo jednolity, ale widać tu więcej pomysłów na aranżacje, chęć zabawy tempem i zaskakiwania słuchacza pojedynczymi, brzmieniowymi smaczkami. Jest też pierwiastek transu, choć w wersji krótszej, piosenkowej. W bonusie będące arcydziełem post-rockowo/noise’owe zakończenie w A Boat to Drown In, które jak dla mnie mogłoby trwać wiecznie.

Bandcamp

Nürnberg – Paharda

(…) Odarty z emocji i uczuć wokal oraz wyraźny bas sprzyjają też klaustrofobicznej, ponurej atmosferze tego materiału. Nürnberg dodaje do tego trochę tanecznych i nowocześniejszych rytmów, ale nie za wiele. Jedynie tyle, by przysłonić skrywający się w tej muzycznej skorupie ból i brak perspektyw na to, że kiedyś będzie lepiej. W świetle tegorocznych wydarzeń w tym kraju album wywołuje przez to spore wrażenie. Czas się zatrzymał, ciemność pochłonęła ludzi, a nieliczne prześwity słońca, zamiast przywrócić wiarę w lepsze jutro jeszcze bardziej bolą, bo zostaje, mimo wszystko, nadzieja. (…)

Bandcamp

Pink Siifu & Fly Anakin – FlySiifu’s

(…) Artyści zapraszają do sklepu ze starymi winylami nas, słuchaczy, a także wielu współpracowników i przyjaciół, którzy ubarwiają swoimi partiami stworzony przez nich materiał. Muzycznie to kolaż jazzowych podkładów i sennych melodii, podlanych stylowym, ale nienarzucającym się beatem. Atmosfera FlySiifu’s jest niepowtarzalna, bo łączy w sobie niespieszną nostalgię z uważną celebracją. Brzmi to może trochę skomplikowanie, ale ni mniej, ni więcej to album, który wręcz zmusza do zwolnienia, złapania oddechu i oddania hołdu piewcom chilloutu totalnego. Fani The Pharcyde lub kolektywu Hieroglyphics dobrze znają ten stan.

Bandcamp

Porridge Radio – Every Bad

(…) Every Bad to jedno z najciekawszych, alternatywno rockowych wydawnictw ostatnich lat. Porridge Radio w doskonały sposób filtrują elementy wszystkich związanych z tym gatunkiem stylistyk, wybierając te, które są jednocześnie najciekawsze i najbliższe tematyce poruszanej w wyśmienitych tekstach. I pomimo melancholijnej, bardzo emocjonalnej oprawy, materiał ten podnosi na duchu. Jest w tych dźwiękach chęć poukładania nieprzychylnego świata wokół na swój autorski sposób. I to się zespołowi udało znakomicie.

Bandcamp

Pottery – Welcome to Bobby’s Motel

(…) Pottery całkiem niedaleko do tego, co robi londyńskie MADMADMAD czy cofając się nieco – nieistniejąca już dziś scena madchesterowska. Rytm i melodyjna niechlujność sytuują ich też dość blisko poczynań Parquet Courts, co akurat dla mnie jest dodatkowym atutem. To, co wyróżnia tę płytę Pottery to przede wszystkim przemyślany, muzyczny koncept. Kompozycje na Welcome to Bobby’s Motel przechodzą zgrabnie jedna w drugą, przez co z radością zwiedzamy korytarze tego wymyślnego miejsca. Zespół nie boi się też stawiać na nowe dźwięki, urozmaicając tu i ówdzie brzmienie plamami zabarwionych psychodelią klawiszy, dodając urocze chórki i nadużywając wręcz krowiego dzwonka. Ładnie współgra to z wypychającą do tańca sekcją i tnącą wolne przestrzenie pomiędzy gitarką. (…)

Bandcamp

Shabaka and the Ancestors – We Are Sent Here by History

Shabaka Hutchings powrócił po 4 latach z płytą swojego projektu Shabaka and the Ancestors. Trochę się od tego czasu zmieniło, zarówno w życiu lidera grupy, jak i na szeroko pojętej, jazzowej scenie muzycznej. Jazz przebija się do świadomości masowego odbiorcy, a jego przedstawicieli można spotkać na największych scenach ogromnych festiwali muzycznych na całym świecie. Pewnie, można narzekać na to, że Kamasi Washington rozwadnia gatunek, ale czy naprawdę warto? Nowa publika przynosi jednak więcej możliwości, a sceptycy mogą znaleźć coś dla siebie i rozpocząć dalsze poszukiwania dźwięków zagranych w tym stylu. Hutchings jest w na tyle komfortowej sytuacji, że saksofonowym improwizacjom może oddać się w Sons Of Kemet. We Are Sent Here By History wypada w tym kontekście zupełnie inaczej. Stanowi bardzo dobry start dla osób niezaznajomionych z tą estetyką, a przy tym rozwija spiritual jazz w kierunku bardziej ulicznym. Egzotycznych fragmentów jest tu niewiele, ale bardzo dobrze współgrają z knajpianą, powolną narracją. I nagle okazuje się, że te dwa, niby tak odległe światy, zdają się świetnie do siebie pasować. Nie ma jednej, prawidłowej wersji historii i wie o tym też Hutchings, który o własnych emocjach i życiu opowiada na wiele, bardzo różnych sposobów. Tutaj robi to w sposób wyważony, ale wcale nie mniej interesujący. A proekologiczne przesłanie tego materiału tylko podbija jego wartość.

Special Interest – The Passion Of

Takie albumy zwykłem nazywać energetycznymi pigułami, bo czas trwania (29 minut) w zestawieniu z intensywnością (bardzo wysoka) i ilością dźwięków (jeszcze większa!) skutkuje tylko jednym – rytmicznym podrygiwaniem całego ciała. To nie będzie jednak taniec, a raczej agresywne przytakiwanie słowom wyśpiewywanym (a raczej wykrzykiwanym) magnetycznym głosem przez Alli Logout. Zarówno lirycznie, jak i muzycznie, zespół wywleka na wierzch wszystko to, co mainstream chciałby zamieść pod ziemię. Jest brudno, nieprzyjemnie, ale na temat i gdy Alli śpiewa o uciskanych mniejszościach (seksualnych i rasowych), a akompaniuje jej do tego miks no wave’owych gitarowych rzężeń i industrialnych beatów trudno usiedzieć w miejscu. Chciałoby się raczej rozwalić świat, ale czy warto w ogóle tykać ten syf? Odpowiedzcie sobie sami. 

Bandcamp

Стереополина – Институт культуры и отдыха

(…) Młodziutka artystka odwołuje się do klasyki radzieckiej alternatywy, a nad jej kompozycjami oraz w głosie słychać tę melancholijną, wschodnioeuropejską nutę. Idzie jednak krok dalej, patrząc w przyszłość i swoją minimalistyczną, a przy tym bardzo taneczną muzykę ubarwia elementami słodkiego futurepopu. To na wskroś przebojowa płyta, ale jakieś echa buntowniczego electroclashu też da się tu wyczuć. I ten miks doomerskiej melancholli ze słodkimi melodiami oraz głosem Карины powoduje, że jest to jeden z ciekawszych projektów inspirowanych latami 80-tymi stylistyki. Jest w tym dusza, jest styl, ale jest też indywidualizm, którego tak często brakuje w tego typu przedsięwzięciach.

Bandcamp

Sweeping Promises – Hunger for a Way Out

(…) Lira Mondal Caufield Schnug tworzące Sweeping Promises nagrały jedną z bardziej stylowych płyt tego roku. Oczywiście nie zgodzą się z tym wielbiciele wypolerowanego brzmienia czy ogólniej rzecz ujmując – sztuki wysokiej, ale jeśli dobrze czujecie się w przestrzeniach brzydkich i brudnych, ale mających w sobie niezaprzeczalny urok, to Hunger for a Way Out jest albumem właśnie dla Was. Materiał został nagrany za pomocą jednego mikrofonu i to słychać. Gitara brzmi jak wyjęta z demówki Joy Division, bas też przeniósł się w czasie i przybył do nas wprost z surowych nagrywek do którejś płyt Au Pairs. (…) Porównań do bardziej znanych składów dałoby się wymyślić zresztą o wiele więcej, ale szkoda na to czasu. Sweeping Promises nie kreuje się na zaginiony zespół sprzed czterdziestu lat, nie mizdrzy się też do współczesnych, gatunkowych trendsetterów. Duet chce po prostu grać własne, najeżone melodiami piosenki i spartańskie warunki mu w tym nie przeszkodzą. (…)

Bandcamp

Uniform – Shame

Uniform wypuszcza kolejne świetne wydawnictwo. Na zeszłorocznej płycie, wydanej w kolaboracji z The Body, industrialne zgrzyty zostały zanurzone w całości w doomowej magmie. Na Shame protagonistą nadal jest hałas, ale tempo jest nieco szybsze, przez co sidekickiem grupy został punk. Dodatkowym zaskoczeniem jest to, że w kilku miejscach unosi się zapach… bluesa. Te zmiany nie wpłynęły na samo sedno muzyki Uniform, czyli jej melodyjność. Niby zwalają nam się na głowę kolejne warstwy hałasu, a spod leżącego wszędzie gruzu ledwo widać światło, ale to wciąż cholernie piosenkowy materiał. Jeśli nie przeszkadza Wam do tego apokaliptyczna atmosfera wyzierająca z tych dźwięków, to gwarantuję, że niektóre fragmenty będziecie chcieli zanucić.

Bandcamp

Wailin Storms – Rattle

(…) Muzycznie grupa gra tak, jak nas do tego przyzwyczaiła, ale tym razem równie znaczącym elementem brzmienia oprócz punk bluesa, noise rocka czy garażowej psychodelii jest klasyczny, zaprawiony obłędem deathrock. Również teksty są bardziej osobiste, przez co opętańczy głos Justina Stormsa wywołuje jeszcze większe ciarki na plecach. Dzięki tej mieszance i przy zachowaniu własnego, oryginalnego stylu, Rattle to płyta do wielokrotnego nurzania się w smutku, złości i wszystkich tych złych myślach, które przychodzą po zmroku.

Bandcamp

The War on Drugs – Live Drugs

Mam sporą słabość do Dire Straits pokolenia millenialsów. Marzy mi się zobaczyć The War on Drugs na żywo, ale póki co to trzeba będzie poczekać na spełnienie tej nietypowej w obecnych czasach zachcianki. Z pomocą przychodzi album koncertowy o tytule Live Drugs. Nie jest to zapis jednego, pełnego występu, a zbiór kompozycji z różnych, odbywających się w wielu miejscach gigów. Przyznaję, że gdybym nie natrafił na taką informację, to prawdopodobnie bym się nie połapał. The War on Drugs jest spójne, zarówno jeśli chodzi o nastrój odgrywanych kompozycji (głównie jest to materiał z dwóch ostatnich płyt, choć są wyjątki), jak i syntezę indie z heartland rockiem. Romantyczne solówki i umęczony życiem głos idą tu za pan brat z wykonawczym, pozornym niedbalstwem i młodzieńczą fantazją. W wersjach koncertowych wybrane piosenki zyskują jeszcze więcej duszy, a przecież już w pozycji startowej stoją pod tym względem na bardzo wysokim poziomie. Wspaniały to koncert, którego nigdy nie było. Nie zapomnę go nigdy.

Wax Chattels – Clot

Jestem pod wrażeniem tego, jak dobre dźwięki mogą powstać z połączenia basu, prostego zestawu perkusyjnego, syntezatora oraz dwóch wokali. (…) Bazą są wszelkiej maści piskliwe i hałaśliwe dźwięki wydobywane z syntezatora. Na tych fundamentach grupa bawi się tempem i to w stylu math rockowym, czyli mocno niestandardowym: z całą masą przejść, nietypowych struktur rytmicznych i z perkusją w roli prowadzącej. Multum efektów położonych na instrumenty i wokale urozmaica brzmienie, przez co w wielu fragmentach trudno właściwie odgadnąć, co jest źródłem wpadającego w ucho motywu. (…) Bezkompromisowość się opłaca, a Clot jest tego bardzo dobrym przykładem.

Bandcamp

Working Men’s Club – Working Men’s Club

(…) Może gdyby madchester przefiltrować przez będący cały czas na czasie post-punk, doprawić nieco zużytym, ale nadal kultywowanym w pewnych kręgach ebm, zmiękczyć je swoistym guilty pleasure każdego z nas, czyli synthpopem i ubrać w ramy z dance-punku, to dałoby się go uratować? Gdzieś w alternatywnej rzeczywistości tak właśnie się stało i to stamtąd pochodzą Working Men’s Club. W ich świecie parkietem nadal rządzi muzyka gitarowa zmieszana z mieniącą się różnymi kolorami elektroniką. Mniej tu co prawda psychodelii, więcej cieni, ale zawartość taneczności w materiale przez cały debiut pozostaje na niezmiernie wysokim poziomie. (…)

The Wytches – Three Mile Ditch

(…) Zespół bawi się aranżacjami, trochę też oczekiwaniami słuchaczy i nie zawodzi. W ramach kompozycji potrafi płynnie przejść od beztroskich, surfowych rytmów do doomowego ciężaru i dołożyć do tego jeszcze wokal, w którym aż iskrzy od emocji. Trzeci album The Wytches to typowy grower, bo jego największymi atutami są antyprzebojowość i nadzwyczajnie wysokie stężenie stylowości. Nie wiem, czy to ich najlepsza płyta. Możliwe. Na pewno najbardziej pomysłowa.

Bandcamp

Playlista z wybranymi utworami ze wszystkich, wyróżnionych płyt zagranicznych: